wtorek, 11 grudnia 2012

Mój prywatny koniec świata

Było ich kilka, na ten rok przypadł kolejny. Wszak rozsądnie byłoby gdyby był tym ostatnim, nie składam jednak żadnych deklaracji. Nie obiecuje sobie i innym, że się zmienię, a jeśli to robię - zręcznie kłamię. Mam słabość do tego uroczego bobasa w brudnych śpiochach. Ciężko go od tak, po tylu wspólnie spędzonych latach, posłać na szubienicę. Czemu on winien?

Pamiętam, że zanim odebrałam ten telefon pomyślałam żeby tego nie robić, potem żeby udawać, że tego telefonu wcale nie było. Zanim się zorientowałam prowadziłam już jednak rozmowę w trybie półautomatycznym. Słuchałam o tym, że tak świetnie im nakłamałam o sobie, że oni w odwecie postanowili mnie okłamać i stworzyć pozory niebywałej szansy jaka na drodze mej stanęła tu i teraz, na wieki wieków i amen. Tak właśnie będzie wyglądał koniec, przedwczesny kres mojego dzieciństwa.

Najbardziej przeraża mnie praca w grupie, tacy jak ja najchętniej, jeśli w ogóle, pracują w szczelnie obudowanym boksie, w samotności. Nawet trumna stojąca w kącie byłaby o niebo lepsza od pracy z ludźmi w otwartej przestrzeni. Mdli mnie na widok rzędów ludzi, zastępów ludzi, całej masy ludzi, wszędzie, po horyzont. I oni co gorsza będą mówili, będą mówili o sobie i o pracy, bo większość nie zna ani umiaru ani innego tematu. A gdy przyjdzie czas przerwy oni wciąż będą dyskutować o pracy, o pracownikach, o przełożonych. I będę musiała udawać, że ich słucham, i będę musiała ich słuchać i patrzeć na nich, śmiać się i kiwać głową. A w wc będę im życzyć półszeptem dematerializacji czy chociaż teleportacji i żeby im usta zarosły, by zastąpiły ich komputery wyższej niż oni generacji. I rozchoruję się od tego wszystkiego biedna, dostanę zimnych potów i drgawek. I przyjedzie mama i zabierze mnie stamtąd na sygnale, nie będę już musiała pracować w tym okropnym miejscu. I tym razem uratuję Cię Adasiu!

czwartek, 6 grudnia 2012

Wywiad

Motywowana ambicjami rodzonych rodziców i brakiem ich odporności na długoterminowy wstyd, jak również chęcią posiadania nowych jeansów - wybrałam się na kolejny wywiad ze mną. Kolejny, który właściwie nigdzie się nie ukarze. Co istotne i  pocieszające nie ukarze się również w tak zwanej prasie kobiecej.

Cudem jakimś te istoty, w których istnienie ciężko mi wciąż uwierzyć jak i w to, że opanowały zdolność czytania ze zrozumieniem, nie przeczytają o mnie bogato ilustrowanego tekstu autorstwa wtórnego analfabety po gimnazjum, z pewnością nie dla podchorążych. Tekstu o tym jak to było na prawdę.

Innych treści nie przysłoni więc wielkie moje zdjęcie i sprawy najważniejsze; co miałam na sobie; jakie buty wybrałam jeśli nie jedyne jakie posiadam i ile matka ma za nie zapłaciła; dalej co w twarz swą wklepuję z powodzeniem, by wyglądała na głowę od trupa jedynie dwu dniowego; jak jajka jadam na śniadanie i co myślę o tym, że teraz tylko kapelusz, że z czapką już wstyd prawie ten sam, co z matką jeździć na spotkanie z dilerem. Czytelniczki, a raczej patrzące - nie dowiedzą się jak na rozmowie kwalifikacyjnej było mi tym razem, ani też co ja miałam i co mnie miano do powiedzenia.

Światła dziennego nie ujrzy fakt, że podwózkę zaoferował mi zaaferowany tato, i że po drodze zderzylibyśmy się z rowerem. Z rowerem, którego właściciel był tak bezczelny że jechał chodnikiem miast trasą tranzytową A1. Gdyby tak jak należy co dzień dziarsko wyrywał każdy metr bujającym się tirom, miałby dziś bankowo lepszy refleks.

Pozostanie tajemnicą moją i taty również nasz urwany w połowie dialog. Kiedy to rzucił mi na odchodne - wyglądasz jak denat, a ja jemu w odpowiedzi, zamiast - ty też, tylko dostojne - nie czekaj na mnie. Pominę już fakt nieumiejętności skorzystania z windy, która przerosła mnie inteligencją i pierdół typu, że pamiętałam żeby wciągnąć brzuch i wsadzić go w razie potrzeby w spodnie.

Na łamach prasy nie ukarze się w końcu moja rozmowa z tym młodym człowiekiem i moje związane z tym rozterki. A wszystkie krążące wokół niemej tyrady. Patrząc w te korporacyjne oczy zadawałam sobie bowiem pytanie. Czy pan wie że ja kłamię, czy pan zdaje sobie sprawę z tego ze uśmiecham się kokieteryjnie, ale pan nic a nic mi się nie podoba? Tak jak nie podoba mi się tysiące podobnych panu elegancików za dychę, królów życia za 2200 brutto i karnet na basen. Panie kurwa, w dupie mam te wasze i każde inne ołpenspejsy, te dorabiane ideologie i podrabiane misje pseudo odpowiedzialności. Przyznaj Pan racje, wam zależy tylko by wyruchać nas w dupę i to na zasadach korzyści skali, zbiorowo i niepostrzeżenie. Co więcej czy pan nie czujesz że to dildo jest letnie? Szkoda mi siebie i pana. Podejrzewam że pan nawet wódki nie pijesz jak należy, że się pan integrujesz w pracy i poza nią, że panu fuzję pracy i życia zrobili, żebyś Pan czasem nie wpadł na to, że istnieje coś innego niż napierdalanie w cudzą klawiaturę przez 3/4 własnego czasu. Takie Pan masz życie jakie pianino. Ja na nim nie chcę kurwa grać. A zacząć mogę od jutra.

Weszłam do windy, odruchowo spojrzałam czy nie ma żadnej kamery, po czym ścisnęłam sobie twarz i krzyknęłam z całych sił słowo KURWA przez zwielokrotnione A.

Tak to właśnie było.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sypiając z wrogiem

Nigdy nie stroniłam od spania. Co innego drzemki, których nie toleruję bez względu na okoliczności. Jak masz jaja to wytrzymasz. Dzienne leżakowanie jest dla mięczaków. Tego się trzymam.
W tym też temacie dotknęła mnie mini tragedia, nie lada kłopot. Wciąż sypiam długo, a to czego dotyczy ta okrutna zmiana to treści przewijające się przez moją głowę. Mój umęczony niczym łeb wypełnia się wyjątkowo rzeczywistymi wizjami. A dotyczą one wyczerpujących prac; niekończących się poszukiwań brakujących elementów; zadań, których wykonać nie mogę i nie wykonam; wszelkiego rodzaju zagrożeń i wszystkiego, co powodować może stres. Biegam sobie z miejsca do miejsca, w nielogicznie zmiennej scenerii, próbując załatwić czy dokonać czegoś co wiem, że awykonalne. Czegoś tam nie doniosłam, przegapiłam termin, nie zdałam matury, żyć nie zdążyłam. Nie rodziłam i nie płodziłam, kredytów nie nabrałam i takie tam. Ośrodek mój myślenia szuka pewnie przeciwwagi do dziennej dawki nieróbstwa i stagnacji. Dąży może w tej kwestii do czegoś w rodzaju złotej proporcji. Odzyskam więc pewnie noc jak tylko zajmę się dniem, tym całe okrucieństwo stoi.

środa, 28 listopada 2012

Marian to był gość

 Marian był. Tego się nie dało ukryć, był bardziej niż inni. Biła od niego męskość i on bił swoją męskością, siłą potwornego rażenia. Był tak męski, że zrzucał ludzi z krzeseł za każdym razem gdy szukał miejsca dla siebie. Bez ostrzeżenia i przy użyciu jednej ręki zwalniał dla siebie miejsce. Wszystko od niechcenia, bez jednego grymasu, bez zadowolenia. Po jakimś czasie pod ścianą pojawiło się składane krzesło turystyczne. Ci, którzy byli trochę mniej niż Marian, korzystali z niego chętnie i bez pretensji. Było lekkie i dość łatwo było je zaaranżować w przestrzeni, w której pojawiał się Marian. Pił dużo. Spokojnie i dostojnie wlewał w siebie kolejne, w połowie puste szklanki rozrabianego na zapleczu spirytusu. Nie popijał, nie bekał, nie wzruszał się po kilku czy kilkunastu. Nie obłapiał przyjemnie innym obłej barmanki, nie zawieszał oczu na tym na czym można je było jeszcze zawiesić. Rzadko płacił. W zdobionym, ze szkolną starannością,  zeszycie, z napisem - kredyt - nie figurował. Pił dopóki ostatnie otłuszczone palce nie podsunęły ostatniego kieliszka. Miał wyczucie, wiedział który jest właśnie tym ostatnim. Po przechyleniu ostatniej kolejki wstawał wykonując dłonią gest znaczący nie więcej niż, że starczy, że już. Zabierał swoją leciwą wojskową kurtkę i sztywnym krokiem wychodził, brutalnie odcinając siebie od nich.
Mówili potem i bełkotali, że Marian to jest gość, bez dwóch zdań, że za Mariana to wszystko, w ciemno. Dalej pili już z prędkością połowy strony zeszytu na godzinę. Te tęskne kilkadziesiąt minut przed zamknięciem, czas naznaczony po równi życiem co groźbą jego odebrania. Wyszli razem, każdy z nadzieją teleportacji własnego ciała pod konkretną pierzynę i wtopienia się w konkretne, spocone plecy, brzuchy, piersi.
Tymczasem Marian od dobrej godziny przeglądał najnowszy numer "Skandali". Nie potrafił wykrzesać empatii dla Romana z Katowic, co to przypadkiem utknął na dłużej w rurze. Moment dosłownie upajał się wyrazem przerażenia tego szczelnie osadzonego w metalowym walcu człowieka. Wielkość stopy - prognoza na życie, to było coś czemu Marian zamierzał poświęcić chwilę. Do testów zabrał się od razu. Chwilę pobujały się jego niesubordynowane kolana, uniemożliwiając mu dostęp do wciąż ubranych stóp. Skarpety stawiały porównywalny opór, szamotał się z nimi wytrwale dobrych kilka minut. Wszystko to wypadało podejrzanie mozolnie, nie bez dumy więc, w chwili tryumfu obnażył swe kostropate pięty i szczeciniaste paluchy. W głowie w podkładzie zagrały mu fam fary. Pieśń zwycięzcy przechodziła już nawet w Modern Talking gdy Marian położył swą stopę na papierowym szablonie. Uzyskał wynik piętnaście i wzrok swój natychmiast skierował ku położonej po prawo legendzie. Piętnaście - polecisz jak ptak, świat będzie u stóp twoich, lecz światło dzienne ujrzy twój najgłębiej  skrywany sekret. Zalały Mariana zimne poty. Lecąc podejrzał jeszcze sąsiadów z dołu, potem stracił przytomność. Nad ranem znaleźli to, co uciekając w pośpiechu zostawił po sobie. Nie było Mariana.

poniedziałek, 12 listopada 2012

To z nerwów tyję

Jako gruba bezrobotna, w piątkowy wieczór liczyć mogę co najwyżej na rozmowy z Jezusem. Jak na razie Jezus udaje, że nie ma go w domu. Ja mam czas, poczekam. Pewnie chwilowo nie chce mnie znać, za te wszystkie umowy i deklaracje bez pokrycia. Zawsze się nabierał. Ale to, że Jezus jest naiwny to żadna nowość. Ciekawe czy ojciec jest nim równie rozczarowany jak mój mną, kiedy po raz kolejny nie przyjmują mnie do pracy. Dni, w których odbywam rozmowy kwalifikacyjne są jak mini święta. W powietrzu panuje atmosfera podniecenia i nerwowych żartów. Wszyscy czują się odpowiedzialni za to bym wstała, zjadła, ubrała się porządnie, ukryła objawy depresji i zdążyła na czas. Powroty z tych rozmów też są do siebie podobne. Wracam, w trochę już za bardzo opiętym stroju. Z zasady w marynarce na ten dzień nie wykonuję gwałtownych ruchów na odcinku barków. Wtedy nie wykonuję ich tym bardziej, ale już nie z obawy, że pęknie na plecach. Wciągam gile, stawiam mało sprężyste kroki, koleguję się z psami, morduje ludzi. Wszystko by trochę oddalić moment powrotu do domu. Cicho otwieram drzwi, spuszczam wzrok i tak posępnie sunę do swojego pokoju. Nikt nic nie mówi. Tyle wystarczy. Tymczasem gdzieś na górze, ktoś krzyczy "ojcze, idę o zakład, że tym razem mnie nie ukrzyżują".



wtorek, 30 października 2012

Najbardziej męczy leżenie

W pościeli leży bydlę, posępne i zmęczone. Drapie się po spoconej głowie, przewraca z boku na bok, kocem ciepłotę ciała regulując. Sytuację opanowuje optymalnie - na leżąco. To odnosi się do siebie z czułością, to stanowczo siebie karci i ostatecznie potępia, ciągle nowe role względem siebie odgrywając. Raz  jest swoim oprawcą, raz sędzią, raz kolejny zadość uczynniającą piastunką.  Tak godzinami zrozumienie miesza się z pogardą, tania herbata z cukrem, a powietrze z kwaśnym smrodem. Nic nie ma prawa zajść, nic też poza łóżkowe czynności nie zachodzi.

Ostatecznie nienaruszalną stabilizacją upodlone, podnosi się, by po zmroku stroju dziennego skosztować. Jest ciemno, jest cicho, jest mgła. Miała być jesień, jest zima. Czekając na przejście przez ulicę zapada się w błoto, raz po raz uwalniając zapadłe w bagnie stopy. Może zdecydowanym ruchem gładko i sprawnie pokonać ulicę, albo stać i tonąć w oczekiwaniu na cudzą wolę. Trochę postoi, poślizga się w koleinach, powciąga gile, chwilkę poczeka. W końcu dostaje sygnał świetlny, zwalnia autobus miejski. Dwa kroki w przód, jeden w tył, krótki na tej zasadzie balet. Szansa przepada. Kierowca nieskory do zabawy ostatecznie przyśpiesza. Korowód zostaje nieprzerwany. Sensu czekać nie ma. Zawracać trzeba. Flanelową piżamkę na powrót zakładać. W niej popłakiwać i popierdywać aż nastanie nowy dzień.

niedziela, 21 października 2012

Układy i układziki

Czasami tak bardzo się człowiekowi nie chce, że siła tego niechcenia otumania totalnie. Po pewnym czasie człowiek z przerażeniem stwierdza, że nigdy nie czuł nic silniejszego niż to, że mu się nie chciało. Totalny brak siły sprawczej usypia i odurza . Pod czaszką, wśród bulgotów pulsuje duży i ciężki kamień. Najmniejsze kosteczki w ciele są tak zastałe, że każdy ruch czy bezruch powoduje organiczne brzęki i trzaski.Coś tam się wciąż pompuje i przelewa, rosną włosy i paznokcie. Przez małą dziurkę intensywnie świeci słońce, przyjemnie ogrzewając twarz. Może by się człowiek i popłakał żałośnie w tej scenerii, gdyby nie tramwaj co się nagle zaczyna  w trakcie podróży palić, tarasując przy tym całe rondo. Gdyby nie wyrazy zdziwienia na twarzach kierowców i pasażerów  zablokowanych aut, tak jakby to była jedyna rzecz jakiej w swym życiu nie przewidzieli. I wreszcie gdyby nie nagłe w tym tramwaju ożywienie. A chwila tylko wystarczyła by zapanowało ogólne rozentuzjazmowanie i tyle samo by każdy zaczął w tym wydarzeniu odgrywać jakąś rolę. Podrajcowany wąsacz biega w te i we wte, od początku do końca i od końca do początku wagonu, dramatycznie relacjonując sytuację. "Panie trzymaj pan, razem otworzymy" - to grupa mężczyzn pomaga motorniczemu dostać się przez zablokowane drzwi. Na szarym końcu pijak amant korzysta ze sposobności kryzysowego podrywu, zaczepiając nienaturalnie rozbawioną dziewczynę. Pantograf pali się jak się palił. Uśmiecham się głupawo, w ogóle się nie spodziewałam.

wtorek, 16 października 2012

Potencjał głupoty

Granica absurdu została w tym tygodniu tak nagięta, że ciężko mi odnaleźć się w nowo zastanej rzeczywistości. Na myśli mam oczywiście kobietę na koniu i nie chodzi mi przy tym o płótno Podkowińskiego. Podejrzewam, że tak jak w przypadku wątpliwej urody obrazu - półnaga sesja oskarżonej o dzieciobójstwo kobiety ujeżdżającej konia stanie się prekursorska i wytyczy nowe standardy działań dla wszelkiej maści celebrytów i równie prymitywnych mediów.

Wiem, poprzeczka stoi ekstremalnie wysoko, mam świadomość że nawet jej nie musnę. Tak sobie jednak myślę, jaka sytuacja mogłaby być adekwatna, bądź równie nieadekwatna do rzeczywistości. Na rozmowie kwalifikacyjnej na stanowisko redaktora naczelnego Super Faktów wystąpię z propozycjami następujących nagłówków:
  • Josef Fritzl otrzymuje prawo do opieki nad uratowanym z pożaru rodzeństwem, sesja zdjęciowa w świeżo odremontowanej, solidnie wykończonej piwnicy.
  • Maciej Zientarski - Jak radzi sobie jako kierowca autobusów szkolnych, podglądamy jego pierwszy dzień w pracy.
  • Chłopczyk, zabity i porzucony pod Szczecinem twarzą kampanii reklamowej ciuszków dziecięcych marki "Bambuś"
  • Właściciel Amber Gold unika więzienia i otwiera nową instytucję finansową - Gold Amber.

Zdaje się, że rozkładówka na nagrobku bliskiego członka rodziny już była. Na tym kończy się moja wyobraźnia.



środa, 3 października 2012

Na użytek niezgodny z przeznaczeniem

Odziana w swój pierwszy, w dotychczasowym życiu szlafrok, czuje się w połowie jak emeryt, w połowie jak zabiedzona czterdziestka po rozwodzie.W całej rodzinie nikt przenigdy nie posiadał szlafroka, a już broń boże go nie używał. Jako że z telewizją rozstałam się dość dawno myślę, że odpowiedź na pytanie "kto chodzi w szlafroku" mogłam zapożyczyć z czegoś równie wiekowego jak serial "W labiryncie". Pamiętam, że jedyne co mnie w nim interesowało to to, że grał w nim facet, który użyczał głosu Gargamelowi, jednocześnie będąc do niego łudząco podobnym wizualnie. Dla małego dziecka musiał to być chaos nie do ogarnięcia, do dziś gdy o tym myślę towarzyszy mi pewnego rodzaju zmieszanie. Przykro byłoby odkryć, że moje problemy natury emocjonalnej wynikają z faktu, że w dzieciństwie nikt nie podjął się wytłumaczenia mi dwoistości bytu Gargamela.

Właściwie przypominam sobie, że swego czasu w łazience wisiał jeden różowy szlafrok widmo. Nikt w nim nie chodził, wszyscy wycierali w  niego ręce. Niezbyt dobrze go pamiętam właśnie dlatego, że funkcjonował u nas jako ręcznik. Co do przedmiotów częstego użytku używanych niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem rodzina moja posiada pokaźne doświadczenie. Nigdy w domu nie było otwieracza do konserw. Brak tego otwieracza był dla mnie sprawą naturalną na tyle, że wciąż na widok konserwy otwieranej otwieraczem pojawia się u mnie szybkie skojarzenie z pójściem na łatwiznę i w konsekwencji brak mego w tej dziedzinie poważania.

W zimowe poranki ciepła w kuchni dostarczała nam elektryczna maszynka, pierwotnie przeznaczona do gotowania w miejscach pozbawionych typowej kuchenki. Rozgrzewała się szybciej niż inne sprzęty oddające ciepło. Tak na patencie mojej pomysłowej mamy przetrwałam całą szkołę podstawową. Dzięki temu również nie wybrałam się pewnej nocy w podróż do szkoły i żaden krwiopijca ani zboczeniec nie zrobił niewłaściwego użytku z mojego chuderlawego ciałka. Była bowiem godzina za dwadzieścia pięć pierwsza a nie pięć po siódmej jak mi się wtedy wydawało, a jedyne co wzbudziło moje podejrzenia to niepracująca maszynka.

Warto wspomnieć również o "samochodzie" rumuńskiej marki Dacia, którym mój ojciec po zakupie nigdy nigdzie nie pojechał, nie licząc wyjazdu na złom, a który służył mi i mojemu rodzeństwu jedynie w charakterze poglądowym. Dla nas więc w tamtym okresie samochód to było coś brzydkiego, z widocznie wypompowanymi oponami, coś co zajmuje miejsce do zabawy i w sytuacjach patowych bywa przedmiotem sporu rodziców.

Bylismy kosmitami, jak każdy.

niedziela, 23 września 2012

Przelotne znajomości

Miałam około 9 lat, wołałam swojego psa. Chwilę potem dowiedziałam się, że dowlókł się na koniec posesji. Tam z resztą zamierzał umrzeć. Towarzyszyła mi szkolna koleżanka, gruba dziewczynka w niebieskim swetrze ze smerfem, płakała. Płakałam i ja. Przejechał go sąsiad. Kogoś musiałam za tą tragedię obwinić, uznałam więc że zrobił to specjalnie i z premedytacją. Prawdą było, że tym razem Ciapek niezbyt ostrożnie ścigał przejeżdżający samochód. Urządziłam mu piękny pogrzeb, w małą mogiłkę pod jabłonką wbiłam własnoręcznie skonstruowany krzyż. Nie jakieś tam naprędce połączone patyki, to był profesjonalny krzyż pogrzebowy. Krzyż ten był z resztą kością niezgody między mną a moją babką. Przerażała ją myśl, że dowiedzą się koleżanki z kółka różańcowego, a może nawet, że drogą pantoflową dojdzie to do samego Boga. Jej Bóg mógł być urzędnikiem. Nie wiem jak to się ostatecznie skończyło, babka przeszła  na druga stronę lustra w dziewięćdziesiątym dziewiątym, nie pozostawiając za sobą zbyt wielu dobrych wspomnień.

Potem lub przedtem, mieliśmy kota. Przywlokłam go skądś tam, nie pamiętam. Łatek był prawdziwym sukinkotem, złem wcielonym w czystej postaci. Teraz myślę, że po prostu nie potrzebował przyjaciół i nie chciał się na moich zasadach przyjaźnić. Nie miałam prawa tego wiedzieć, to była moja pierwsza próba nawiązania poważnej relacji z kotem. Prowadził ze mną psychologiczną wojnę. Niechętnie się przytulał, był miły tylko kiedy coś dla siebie usiłował uzyskać. Długo walczyłam o jego miłość. Próbowałam go rozpracować, do szkoły chodziłam podrapana. Kiedyś tam wbił mi pazura w szyję, innym razem pomylił nogę mojego brata z drzewem i jak na pniu zawiesił się na niej pazurami. Prawdopodobnie w ramach dziecięcej zemsty zepchnęłam go z balkonu na pierwszym piętrze. Niespodzianki nie było, wylądował na czterech łapach. Widziałam go ostatni raz w tylnej szybie samochodu, odjeżdżał do jakichś dalekich krewnych. Ojciec nie wybaczył mu moczu który beztrosko oddał w jego buty. Myślę, że wtedy za tą tylną szybą Łatek mimo wszystko żałował.

poniedziałek, 17 września 2012

Spotkania na krańcach świata

Sala szpitalna, na ośmiu łóżkach zalega osiem ciał. Z okna widok na trzy kominy elektrociepłowni i podobno najpiękniejszy klon jaki w życiu można zobaczyć, zagraniczny. Wszystko to kiedyś było żydowskie. Gdyby Żydzi przeczuwali kto ich kiedyś zastąpi pewnie posadzili być coś mniej efektownego.
-Jak to jesienią, proszę ciebie zakwitnie, nie ma takiego co się z balkonu nie wychyli i nie zachwyci.
Wciągają więc pasiaste spodnie piżam w skarpety, marzną i wypuszczając dym myślą tylko o tym, jakie to piękne i niespotykane drzewo. Zaciągając się nikotyną lepiej patrzeć na klon, nawet od biedy żydowski niż na komunistyczny kompleks elektrociepłowni. Na tej samej zasadzie łatwiej spojrzeć w najnędzniejsze płótno niż w lustro.

Kobitki, jak same lubią się nazywać szurają kapciami trzy razy dziennie. Nie każda zaszura na zupę mleczną, robią to tylko początkujące naiwniaczki, każda natomiast zrobi to w imię drugorzędnej nawet polędwicy. Do drzwi sali na okoliczność trzech posiłków, w nieludzkich porach przybywa garkuchnia. Zza drzwi ujawniają się opasłe dłonie jakiegoś kobieciska. Właścicielka dłoni podaje talerze, w trakcie czego druga postać, zaopatrzona z kolei tylko w głos i możliwość wydawania dźwięków, powoduje równo osiem stuknięć i osiem chluśnięć, w przypadku pierwszego dania oraz odpowiednio osiem stuknięć oraz około 24 chluśnięcia przy daniu drugim.
-Laluchna wstawaj, drugie jest!
Każda kobitka po takim komunikacie zrywa się na nogi, natychmiastowo przerywając drzemkę, nierzadko kosztem wyczynu niemal akrobatycznego.

Niezwykle liczna i nie mniej dziarska jest grupa pacjentów, którzy szpital mają za darmowego dostawcę rozrywki i rekreacji.
-Andrzejku, no pochorowałam się wiesz. Absolutnie nie musisz wpadać. Tak masz daleko. Nie o drugiej nie, na drugą mam Halinę.
Tereski, Stefcie i Wandy gawędzą w najlepsze nawet do kilkunastu godzin dziennie w trakcie kiedy nieszczęsny unieruchomiony bólem olbrzym, układa oszczędny schemat działania na czas bezpośrednio następujący po rekonwalescencji. Plany wiąże z gastronomią i wielokrotnym zabójstwem.
Tematyka pogawędek jest przebogata. Zasady są dwie, kobitki nie słuchają się nawzajem i dwa nie istnieją żadne ograniczenia odnośnie treści. Słowo wstyd jest co najmniej niewskazane i budzi podejrzenia niewydarzenia. Tereska miała ciężki poród,  było to za Edka Gierka. Lekarz poczyniwszy błąd spowodował jeszcze wtedy pani Teresie pewną niedogodność,  która towarzyszy jej do dziś.
-No i ja drogie panie leżę już po porodzie, prawda. Nagle pielęgniarka z pretensją do mnie, a co pani tutaj? Myślała chyba że rodzę drugie dziecko, a  mnie drogie panie wyszła kiszka stolcowa, na tyle i tyle. Do tej pory po wypróżnianiu muszę sobie wkładać z powrotem hemoroidy, wypadają i już. Nic człowiek nie poradzi.
-Oho, chyba się zaziębiłam. Kwituje anomalie Wandzia i zarządza składkę na telewizor. Kupują 18 godzin, bo się opłaca. Zostawiają na reklamach i kontynuują swoje dotychczasowe gry i zabawy. Z marazmu wyrywa je sprzedawca rajstop. Cieliste podkolanówki biorą w ciemno. Dwa tygodnie darmowego sanatorium potrafią weryfikować budżet.

Co dzień pojawiają się Nowi, budząc niekwestionowaną zazdrość długoterminowców. Te ich puszyste fryzury, świeże piżamy i wesołe jeszcze szlafroczki, nienasiąknięte warunkami oddziałowymi. Pachną wolnością. Frywolni i nieświadomi, ostatni stolec oddali w pozycji siedzącej, co wypisane mają wyraźnie na twarzach. To wszystko budzi terminową nienawiść. Problem znika zazwyczaj już w dniu następnym, wtedy tez odbywa się odpowiednie przegrupowanie.

Bywają i odwiedziny, czas kiedy dzieci, wnuki i misiaki pochylają się nad łóżkami chorych. Jest to pewnego rodzaju konkurs. Osoba z najwyższą dzienną średnią odwiedzających może bezkarnie pysznić się swoją rangą przed wszystkimi, którzy nie dostali się na podium, a głównie przed innymi równie samotnymi jak ona sama. Gdy wynik nie jest oczywisty, o wygraną walczy się wszystkimi możliwymi sposobami.
-Kto to był? Też nie wychowana ta pani teściowa, przepraszam bardzo, ale dzień dobry nawet nie usłyszałam, co to to nie. Niech się pani z miejsca nie czuje urażona, ja tak tylko.
Bywają też gesty i zachowania spoza kanonu powszechnych norm. Marylka mając przepuklinę żołądka tak się obżarła, że poza szeregiem konsekwencji medycznych pojawiła się dla niej ta najważniejsza. Boleścią tą pozostała z dnia poprzedniego kaszanka. Spoczywała dzień cały na parapecie. W decydującym momencie, przy odwiedzinach córki Maryla posapując, stopniowo podciągała roletę by wreszcie swój największy skarb wystawić na widok publiczny. Spojrzawszy na córkę wzrokiem multimiliardera, z czułością i dumą powiedziała:
-Małgosiu, popatrz co dla ciebie mam.
Święcąc oczami, kilka sekund po okazaniu i przekazaniu oblizując się dodała:
-..z cebulką mówisz?

czwartek, 6 września 2012

Kto się boi pana Edka?

Pan Edek jest sklepikarzem. Spożywczy sklep pana Edka znajduje się przy głównej, osiedlowej drodze i jest jedynym takim miejscem w okolicy. Kiedy chcę się gdziekolwiek z zajmowanej posesji wydostać, muszę obok tego sklepu przejść. I tutaj pojawia się problem. Mając z przybytkiem pana Edka kontakt jedynie wzrokowy popadam w strach, strach przed jego osobą. Boję się że akurat stoi w drzwiach, wnosi skrzynki, że nawet tylko na "dzień dobry" będę musiała twarz wykrzywić, minimalny z nim kontakt nawiązać. Już widząc niewyraźny zarys sklepu wyobrażam sobie w głowie najgorsze. Pan Edek wsiada do samochodu marki polonez kombi, zakręcając wąsem proponuje mi podwózkę na przystanek albo i dalej.

Zachowuję oczywiście środki ostrożności. Widząc kogokolwiek w pobliżu sklepu, wyciągam telefon komórkowy by symulować rozmowę najwyższej rangi. Załatwiam ważne sprawy, z ważną miną wypowiadając słowa tak oraz noo. Ta ubogość formy mojej ratunkowej konwersacji to nie jest nawet kwestia tego, że nic innego nie przychodzi mi do głowy. To kwestia minimalnej uczciwości, którą we własnych oczach chcę zachować.

Zdarzają się sytuacje kiedy to On po prostu mnie zaskoczy, przechytrzy albo zwyczajnie jest szybszy i cwańszy i wychyla się zza sklepu dopiero w  momencie kiedy nie mogę już zrobić nic. Czuje się wtedy jak kowboj, który stoczył i przegrał pojedynek i w dobrym tonie byłoby gdyby czołgając się jedynie za pomocą przedramion wciągnął swoje przyszłe zwłoki w pobliskie krzaki..

Kim jest właściwie pan Edek i dlaczego jest potworem. Oprócz sklepu pan Edek prowadzi lokalne centrum tranzytu informacji. Wie wszystko, wie to dobrze i wie to o wszystkich. Wyłudza dane w sposób profesjonalny i perfidny. Od nieświadomych niczego klientów miedzy "4 bułki będą" a "pasztet jeszcze" pobiera esencję poufnych wiadomości, które potem odsprzedaje jako dodatki do sklepowych artykułów. I tak dwie laski krakowskiej nabyć można z nowiną o poczęciu nowego płodu pod dachem Mieciów a nieświeży tatar z wielkością raty za nowe bmw tego "nowego". Nie mówisz więc jeszcze Nowemu dzień dobry i długo mówić nie będziesz, ale znasz już wielkość jego miesięcznego zadłużenia. Wszystko to naturalnie okraszone żartem najwyższej czerstwości.

Cóż, dopóki nie dorobię się własnej, jeżdżącej zbroi pozostają mi zwięzłe, wypowiadane zza firanki komunikaty.

"Spóźnię się.
Nie wiem ile.
Na razie nie mogę wyjść."

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Pracoholicy

Już tak mam, że nie potrafię się położyć spać. Znaczy to tyle, że jeśli nie zalegnę w łóżku przed 24 i jeśli nie mam towarzystwa to wysoce prawdopodobnym jest, że następne kilka godzin spędzę samotnie czekając na świt. Czekając w silnym poczuciu, że pójście spać wiązałoby się z jakąś niepowetowaną stratą, że lepiej oczu nie przymykać bo coś mnie ominie. W pojedynkę patrzę w ekran monitora, czasem z taką pasją wykonując nic nie znaczące czynności jakbym czuwała nad centralnym obwodem zarządzającym reaktorem atomowym. Mam poczucie, że strzegę czegoś bliżej nieokreślonego. Właściwie zawodem idealnie określającym moją nocną postawę jest portier.

Całkiem niedawno o 6 rano było mi jeszcze nie dość toteż ściągnęłam na komórkę "kółko i krzyżyk" i zabrałam swą pracę do łóżka. Znam jednak gorsze przypadki i bardziej nadgorliwych strażników. Jednym z nich jest Miłosz lat 27, całą noc strzeże tego samego co ja popijając czeskie wysokie gatunkowo piwa. Od 6.30 do 7ej on i jego wątroba mają krótką przerwę. Wtedy to rodzice szykują się do pracy,  a nasz bohater gasi wszelkie źródła światła i zastyga w pozycji symulującej sen. Po wyjściu rodziców włącza wszystko od nowa i wychodzi na ostatnią wartę i ostatnie piwo. Gdy idzie spać o 8ej czy 9ej z pewnością gdzieś tam zastępuje go ktoś inny. Tym sposobem "coś" zawsze jest bezpieczne.

Dzięki swojemu etatowi dane mi było wiele zaobserwować. O piątej trzydzieści w dni powszednie z bramy naprzeciwko wysuwa się szary polonez, w polonezie Barbara G. kobieta lat około 60ciu. Wyjeżdża do pracy na bazarze, gdzie ponoć sprzedaje warzywa. Na głowie ma syna alkoholika i fioletowy kask. Włosy siwe, o ekstremalnym skręcie macza pewnie w pioktaninie. Barbara G. co rano powiela ten sam schemat. Wyjeżdża na ulicę, wysiada, zamyka bramę, sypie solą w posadzone przeze mnie kwiaty, wsiada i odjeżdża. Popołudniu mówimy sobie dzień dobry. Pozwalam jej myśleć, że nie wiem kto dystrybuuje sól w moim ogrodzie. Ostatecznie każdy ma swoją, taką a nie inną pracę do wykonania.


 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Zaraza

Masz lato, masz wakacje, jakby w naturalnej kolejności masz anginę. Nie wołasz o pomoc, nikt więc nie przychodzi ze śniadankiem, nie przybiega z herbatką. A szkoda. Nie mając żadnych szans na zabawę w mała chorą księżniczkę zwlekasz się z łóżka. Robisz dwie krótkie przerwy na wymiotowanie gilami, po czym załapujesz się na scenkę, która właśnie rozgrywa się w twojej własnej głowie. "Oj jaka jestem biedna. Tak, bardzo biedna, o jeju jeju. Zaraz się zajmiemy, zaopiekujemy, utulimy.."

W lodówce zastajesz tylko jego, zawsze tam jest, zawsze na ciebie czeka, twój pasztet. Półki lodówki uginają się od rozpieczętowanych pasztetów, różniących się jedynie datą ważności, bo na pewno nie smakiem. Wygląda to mniej więcej jak pole wyniszczającej psychologicznej walki. Ktoś w swojej desperacji miał jednak nadzieję, że to następne opakowanie będzie smakowało choć ciut inaczej. Mówisz sobie- pasztet nie jest taki zły, pasztet jest właściwie dobry i udajesz się przed komputer.

Na facebooku bez drastycznych zmian, uspakajasz się oglądając zdjęcia obcych kotów, obcych kotów z obcymi kłębkami, obcych kotów z kokardami, ogólnie dominującym tematem są nieznane ci dotąd koty.

Następnie 15 zdjęć właściwie nie różniących się od siebie niczym, zdjęć które miały ci powiedzieć "ale ta Kaśka opalona i na jachcie, ta to ma życie, taki jacht to tylko w amerykańskich serialach widziałam, no nieźle, życie jej się udało, kasy to ma pewnie jak lodu" ale z racji zakłóceń sygnału powiedziały "eeej chciałam żeby wyszło na bogato, żeby łódź było dobrze widać, no dobrze widać? nie, nie moją twarz, jacht! widzisz go!!? no widzisz? Do-you-copy?". Wszak nie ma nic gorszego od nieumiejętnego lansu. Tak, nawet buractwo i chęć chwalenia się często cudzymi pieniędzmi nie jest tak żenująca i godna pożałowania jak nieumiejętność ich niepostrzeżonej realizacji.

Gwoździem do trumny staje się jednak cykl zdjęć pt "twoi znajomi nieciekawie żyją pod okiem innych znajomych". Resztkami sił patrzysz w komentarze, a tam oprócz 62 kliknięć w "lubię to" między innymi:

"kurde Anka, myślałam że my z Krzysiem nieciekawie żyjemy ale wy to dopiero macie nieciekawe życie, CZAD!!",

"Kochani!!!! Te dziesięć zdjęć z osiedlową brzozą, klasa. Jak tylko Aśka dostanie urlop jedziemy tam na wakacje!!!!"    oraz 

"O jaaa, stoisz pod drzewem wiesz jak ja to lubię, w niedziele mam wolne to postoimy razem!!!"


Nie dajesz rady. Wpadasz w objęcia anginy.




Ps: Szkoda mi tego gościa poniżej.


piątek, 3 sierpnia 2012

Historia pewnej miłości

Przepraszam panią ale nie myłem się tydzień i strasznie śmierdzę, czy byłaby pani łaskawa skasować mi bilet? Z racji tego że za moment będę się o panią ocierał mogę panią lekko zmoczyć, co z resztą nie będzie takie najgorsze w tym upale, prawda? Poczuje pani kwaśny odór i lepkość mej koszuli, powiem pani o sobie wszystko, że palę, że jadłem cebulę, że rozmiar piersi mej duże C. Zasłonię pani cały świat. Jedyne co będzie pani widzieć to krople świeżego potu spływające po śniadym mym karku. Wysiadając zaczepię siatką o siedzenie, wysypią się wszystkie ziemniaki. Obejrzę się wtedy do pani ostatni raz. Więcej się nie zobaczymy.

niedziela, 29 lipca 2012

Lato w mieście

Byłam w centrum. Z co drugiej bramy witali mnie wczasowicze. Spragnieni ochłody, mężczyźni w bawełnianych slipach i ich zniszczone kobiety. Turnus zaczął się razem z falą upałów. Ci Państwo na wakacje jeżdżą co roku w to samo miejsce, dwie bramy dalej. Świecą nieproporcjonalnie wielkimi brzuchami, zraszają się wodą z wiekowych kraników, popijając piwo z zółtych puszek. Dzieci ich na oko dziesięcioletnie, z pewnością na własnym już utrzymaniu, biegają po wąskich chodnikach organizując sobie zaspokojenie swych własnych głodów tytoniowych. Wyciągają umorusane dłonie i brunatne paznokcie po darmowe łakocie. Zaciągając się tytoniowym smrodem rozrysowują w głowie piramidki podwórkowej hierarchii. Gdzie wstawić Alana, czy Nataniela, czy Kewinowi jeszcze można ufać? Miauczą koty, harcują muchy, parują psie kupy. W oknach wraz z paprociami usychają sędziwi żywiciele familii. Z samochodu wysiada mężczyzna w garniturze, mesjasz udzielający pożyczek na dowód, nigdy w dowód. Po drugiej stronie ulicy, na zamkniętym osiedlu, krat trzymają się małe rączki Franciszka, Stasia i Antoniny. Buzie ich zastygły w wyrazie zaciekawienia i zazdrości.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Nigdy, nic

Nie ulega kwestii, że nawet największy pesymista ma w swojej głowie wizję swojego życia na wypadek wygranej dużej sumy pieniędzy. Ma ją nawet jeśli nigdy nie grał i nie zamierza grać w żadne gry losowe. Szczegółowo opracowana, czeka na te wszystkie absurdalne towarzyskie rozmowy. Bywałam świadkiem wzajemnych pretensji dwóch bliskich sobie osób, pretensji o sposób rozdysponowania ewentualnej wygranej tego drugiego. Na popularności nie traci również wykorzystywanie ewentualności wygranej w upewnianiu się o uczuciach drugiej osoby.

-Ale jak wygrasz to zabierzesz mamusię do Grandu w Sopocie, zabierzesz?
-Nie gram mamo.
-Ja nie pytam o to. Pytam czy jakbyś wygrał to byś zabrał.
-Zabrałbym.
-Na prawdę?
-Na prawdę mamo.

..ale do sedna, marzenia są jak wiadomo za darmochę, zwłaszcza te niezobowiązujące, natomiast ich realizacja wprost przeciwnie. Stąd pewnie rozkład ich popularności.

Żeby była jasność, nie gram ale jak wygram przeprowadzę się do Krakowa, pojadę do Brazylii, kupię se rower albo kilku przyjaciół.

piątek, 13 lipca 2012

Barykaduję się

Ostatnio boję się Boga trochę bardziej, co w ramach założeń religii prawdopodobnie czyni mnie katolikiem bliższym ideału. Znaczący wpływ miały na to dwa fakty.

Po pierwsze, w drzwiach mych niespodziewanie stanęła piosenka religijna, taka bardziej przerażająca od diabła. Pochodzi z autentycznego cyklu chrześcijańskich nagrań dla dzieci. Autorem jest duża Marcy, wykonawcą  zaś mała Marcy. Zarówno razem jak i z osobna brzmią i prezentują się potwornie.

Rzeczony utwór:
http://tcktck.wrzuta.pl/audio/92nT50jtweK/little_marcy_-_devil_devil_go_away

Rzeczone monstrum czyli dlaczego nigdy nie pojadę do Nashville:


Ps 1: Kiedy w Google "grafika" wpiszesz little marcy, przeglądarka proroczo proponuje frazę little mercy.
Ps 2: Mogę być stronnicza z samego chociażby faktu, że nie ufam brzuchomówcom i innym zawodom wymagającym stałego kontaktu z kukiełką.

Drugim objawieniem tygodnia było poznanie Pani Grażynki. Przedstawiam więc kobietę grom z jasnego nieba:

Katolicki głos w internecie raz
Katolicki głos w internecie dwa

W odniesieniu do sprawy pierwszej, gdybym przyśpiewkę tą napotkała będąc dzieckiem bałabym się Jezusa na równi z szatanem, bo w rezultacie ten pierwszy kojarzyłby mi się z Chuckim w wydaniu musicalowym. Myślę, że twórczość ta mogłaby z powodzeniem zastąpić słynną kołysankę w "Dziecku Rosemary".

Teraz sprawa druga, jakby do tego nie podejść poważniejsza.
Grażynka twierdzi, że jest nauczycielką. Jeżeli Grażynka nie jest aktorską kreacją to Grażynka właśnie teraz wychowuje i uczy czyjeś dzieci. Jakie by te dzieci nie były, szkoda mi ich bardziej niż konia ze zdjęcia powyżej. Prowokacja, prowokacją co nie zmienia faktu, że nie byłoby szczególnie ciężko uwierzyć w to, że ten cyrk to nie misterna parodia.

Słowa - to Jezus puka do twych drzwi, już od dawna brzmią dla mnie jak groźba. Kiedy przyjdzie, za nic nie otworzę, głupia nie jestem.

piątek, 6 lipca 2012

Uważaj gdzie jedziesz

Wielce doskwierają mi ostatnie upały, nawet ultra grube, gumowe rolety przepuszczają śmiercionośne promienie słoneczne. Budzę się przedwcześnie. Nie jestem w stanie wytrzymać przed komputerem więcej niż 10 godzin. Szukając schronienia w pobliskich krzakach zmuszona jestem wystawiać swe blade ciało na widok publiczny. Miewam podejrzenia, że pod wpływem temperatury wytapia się ze mnie tłuszcz, że ktoś mnie podsmaża żeby mnie zjeść.

Bywają takie bezwzględne sytuacje gdy dom opuścić muszę, niezaprzeczalnie należy do nich comiesięczna wizyta w urzędzie pracy. Normalnie przebywam te 8 kilometrów na pieszo, ale dziś w drodze powrotnej, w związku z temperaturą postawiłam na odrobinę luksusu. Decyzję podjęłam spontanicznie pod wpływem chwili, chwili w której ujrzałam grupę ludzi usiłujących jako jedna, niepodzielna bryła dostać się do wnętrza darmowego, sponsorowanego przez sieć hipermarketów autobusu. Podziałało i na mnie, pomyślałam że skoro tylu ich wsiada to na pewno warto się przejechać. Dolepiam się więc do hydry i pytam gdzie jedziemy, jedna z głów odpowiada, że nie wiadomo, druga że prosto, tak na prawdę mam wrażenie że każdemu jest obojętne gdzie. W dobie tak wysokich cen biletów każdy chce się przejechać gdziekolwiek. Ot tak, by trochę podnieść sobie standard życia.

Jesteśmy w środku, jedziemy. Siadam koło pana na oko lat trzydziestu z hakiem. Ma na sobie spodnie dresowe z odpinanymi nogawkami, bardziej z tych rehabilitacyjnych niż ostrzegających przed agresją właściciela oraz polówkę w paski z materiału nieprzepuszczającego powietrza. Tu uwagę moją na moment przyciąga, gwarancja jakości koszulki, dumnie stojący na piersi symbol, wariacja  na temat znaku towarowego jednego z wiodących producentów odzieży sportowej, a może wszystkich na raz, coś na kształt pumy na łyżwie. Na dole banał, skarpety i sandały trekkingowe za 12,50 z oferty promocyjnej właściciela pojazdu. Cieszę się, że jadę w dobrym kierunku, nonszalancko otrzepuję marynareczkę z wyprzedaży w Zarze. W miedzy czasie zaciągam się zakiszonym brudem, biedą i beznadzieją. I nagle zdaje sobie sprawę że Pan obok ma jakaś sekretną dziurkę w spodniach, że coś tam mu się w kroku trzęsie, że dłoni prawej ani widu ani słychu. Żem leniwa i że nie pierwsza to moja tego typu sytuacja, jadę dalej, rzucam mu tylko dwa zdające się mówić "opamiętaj się" spojrzenia. Szczęśliwie dojeżdżamy do centrali, on zdawać się mogło trochę bardziej szczęśliwy niż ja. Wysiadam pod hipermarketem by resztę drogi przebyć na pieszo i ku memu zdziwieniu odkrywam że pan nie wysiada, jedzie z powrotem skąd przyjechał.

Tak teraz myślę, że może oprócz uniformu, z rzeczonym centrum handlowym łączył go jeszcze etat. Może miałam sposobność poznać wybitnego specjalistę w dziedzinie czarnego PRu. Taki odstraszacz dla tych co jeżdżą a nie kupują.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Zbędna konieczność

Czy kiedy w niechcianym kontakcie z akwizytorem pozbywasz się swoich niechcianych emocji zdajesz sobie sprawę jak ciężkim jest jego żywot?
Powszechnie stosowanym systemem motywacji a raczej manipulacji w tym sektorze jest podnoszenie pracy do rangi religii. Akwizytor, któremu właśnie telefonicznie życzyłeś śmierci zaczyna pracę od porannego rytuału, musi śpiewać i tańczyć w kółku, wyzwalając pozytywną energię. Są propagandowe przemówienia, najtańsza kawa i prezentacja lidera sprzedaży z dnia poprzedniego. Członkom sekty wmawia się, że zawód prestiżowy, że zarobki wysokie, że trafiło się ślepej kurze ziarnko, że bezręka Bożena z Warszawy zarobiła w ten sposób na nowy samochód, wszak chcieć to móc. Po porannej indoktrynacji dajmy na to Janusz wychodzi w miasto odziany w zestaw 'tanio ale z klasą', obuty w tekturowe ale wciąż eleganckie mokasyny. Mróz, grad, śnieg to nieistotne, istotna jest klasyczna elegancja, popsute domofony i czynne grzejniki na klatkach schodowych. Janusz podając się za biznesmena dopada pierwszych drzwi i tutaj od razu musi podjąć decyzję natury ideologicznej. Szybko orientuje się, że trzeba mieć by być, w wyniku czego 80 letnia Grażyna okazjonalnie nabywa kolejny gustowny produkt luksusowej marki. Świadomością co znaczy system sprzedaży ratalnej oraz obciążenie emerytury obdarują ją dopiero wnuki. Januszowi się wiedzie, sprzedał dużo, sprzedał najwięcej z całej grupy. Jutro wystąpi na porannym wiecu w biurze, zbierze gratulacje, nobilitujący uścisk dłoni od szefa, który też kiedyś tak zaczynał, wyzwoli też więcej pozytywnej energii podczas tańca. Siedząc na firmowym sedesie usłyszy zza kabiny jak wczorajszy lider kwituje zaistniały stan słowem "złamas". Z uśmiechem na ustach zacznie nowy dzień.
Po co w ogóle istnieje akwizycja? Bo tylko pod przymusem kupisz te wszystkie towary i usługi, których nikt nie chce i które często nikomu do szczęścia niepotrzebne. Wiedzą to jehowi.

wtorek, 12 czerwca 2012

Wampir spod dziesiątki

-A widziałaś jakiego chłopa u niej?
-Nie widziałam. Zawsze dziurawe buty nosi, brudne ubrania, kto by ją chciał w dupę kopnąć, powiedz sama?
-A i do porządnej roboty się nie bierze to i samochodu nie ma, rano dzieciom miejsce w autobusie zajmuje.
-W nocy światło pali.
-A idź ty.

środa, 30 maja 2012

Pizdo-prącie

Według słownika języka polskiego inwektywa babochłop kierowana winna być jedynie do jednej płci i jest to oczywiście płeć żeńska. Moim skromnym zdaniem babochłop to stan umysłu, występujący bez względu na płeć obiektu kpin. Jeśli jest inaczej, jak nazwać pana który na zwężeniu drogi (po mojej stronie) ustępuje mi pierwszeństwa przejazdu, nie dając mi absolutnie żadnego sygnału poza bezdźwięcznym, kurczowym trzymaniem się kierownicy? Bądźmy sprawiedliwi, babochłop był, jest i będzie unisex.

czwartek, 3 maja 2012

Nieżyt

Nie oglądam telewizji, zdarza mi się ją podglądać, zawsze wtedy jestem autentycznie przerażona. Wszystko reklamuję się prawdziwym życiem, życiem którego prawie nikt już nie prowadzi. Kup sobie odświeżacz do powietrza to dowiesz się jak pachnie lawendowe wzgórze. Czy istnieje w ogóle jakiś inny sposób na poznanie zapachu lawendowego wzgórza? I o to chodzi, w tym jest bajer, uczynić z widzących ślepych, a potem dać im jedyne okno na świat, oczywiście na raty. Uzależnia się ludzi od podglądania życia, od jego projekcji, genialnej imitacji. Ta wszechobecna, wylewająca się z ekranu lifestylowa radość! Reklama skarpet to już nie kwestia zawartości bawełny czy wygody, w reklamie skarpet uprawiać trzeba co najmniej parkour, kiedy w rzeczywistości te skarpety spędzają 80% czasu przed ekranem telewizora, śmierdzą, nigdzie nie wychodzą, może do pracy, jak mają szczęście. Skoro ta cała kontrolowana konsumpcja i życie w turbo hd ma nam zapewnić wyższy lifestyle skąd tyle tych żywych trupów szwendających się między betonowymi wieżami? 
Niechybnie z racji ostatniej drastycznej zmiany pogody widziałam ich jak błąkali się po parkingu między supermarketem a kościołem (lokalizacja jak najbardziej autentyczna). Większość miała jeszcze twarze, niektórzy już tylko obłąkane mordy, prawdopodobnie wypełzli z nor, otumanieni wysokimi temperaturami.

środa, 2 maja 2012

My liestyle

Spędziłam dzień błąkając się w męskich majtach między rabatami.
Ach, jak tylko umorusam się ziemią czuję się od razu jakoś mniej fikcyjna.
Spodobało mi się.
"Och majówko, przeproszę się z tobą" pomyślałam i po powrocie do domu, nie zwlekając rozpoczęłam poszukiwanie nowej wiosennej tapety na ekran w full hd !!

wtorek, 24 kwietnia 2012

Szukaj a nie znajdziesz

Co różni nasze aktualne i każdy kolejny związek?
Czy to co nas najbardziej przyciaga w drugiej osobie to niewiadoma i czy istotą tej niewiadomej nie jest czasem możność posiadania jeszcze nie zweryfikowanej nadziei, że tym razem będzie tak jak być nie może? Do czego to prowadzi? Do wniosku, że ludzie to optymiści, a optymizm najłatwiej oprzeć na kłamstwie.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Nawet karły były kiedyś małe

Jak bez uszczerbku na zdrowiu przenieść się do tego świątecznego czary-mary?
Nawet czekoladowy królik nie robi na mnie wrażenia.
Udział w "lanym poniedziałku" mogę wziąć już tylko z czystej złośliwość.
Wraz z dzieciństwem bezpowrotnie tracimy część świata.
Zdałam sobie sprawę, że po drugiej stronie wita mnie kobieta przytulająca się do białej kiełbasy na tle wielkiej biedronki. Mówi mi żebym przyszła odebrać swoją, że już czas. Poszłam.
Wróciłam z landrynkami.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Jak w prosty sposób zmarnować sobie życie przed 30tką - tutorial.

Dziś bardzo przydatny tutorial.
Pokaże wam jak w kilku ruchach zmarnować sobie życie przed 30tką.

Najlepszym momentem na rozpoczęcie przygotowań będzie w moim mniemaniu okres bezpośrednio poprzedzający egzamin maturalny, przy czym jeśli uczysz się w zasadniczej szkole zawodowej przejdź od razu do ostatniego punktu.

1. Z nonszalancją i głębokim poczuciem własnej nieomylności nie przygotowujesz się do egzaminu, ewentualnie wiedziony troską o rodziców pozorujesz własne przygotowania, przecież i tak się uda, a jeśli nawet nie, to co? Wsadzasz więc przy każdej sposobności sporych rozmiarów niedźwiedzia maskotkę pod kołdrę a sam oddajesz się fascynacji tanimi miejskimi dyskotekami.W godzinie próby, inteligencji niepopartej wiedzą starcza ci na uzyskanie dostatecznych wyników.
 
2. Zdałeś maturę, studia wyższe stoją przed tobą otworem. I tutaj dość ważne albo a) zdajesz się na wybór rodziców bądź b) idziesz tam gdzie idzie ktoś znajomy czy może c) idziesz gdziekolwiek czyli właśnie tam gdzie jeszcze cię chcą. W żadnym wypadku nie wolno ci zadawać sobie pytań typu: do czego dążę, co lubię czy za co za pięć lat kupię bilet do ulubionej dyskoteki.

3. Ku twemu zdziwieniu na studiach poznajesz ogrom ludzi tak bardzo bliskich ci mentalnie. Siedem lat w doborowym towarzystwie mija ci jak z bicza strzelił. Tutaj ważna wskazówka, w trakcie trwania studiów pod żadnym pozorem nie wolno ci odbywać żadnego rodzaju staży, praktyk ani kursów dokształcających, to mogłoby zniweczyć cały dotychczas poczyniony trud.

4. Kończysz studia, w twoim przekonaniu po pracowitym akademickim okresie należy ci się chwila odetchnienia, dlatego kolejny rok poświęcasz na odreagowanie studenckiej traumy.

5. Kiedy zmęczą cię wykrzywione twarze rodziców i wyrazy rozczarowania twoja osobą, bądź gdy mama mało przychylnym okiem zareaguje na opróżnianie zawartości waszej dotychczas wspólnej - portmonetki, zaczynasz szukać pracy.  I tutaj, nie od razu pojmiesz, że pracogodzina osoby tak gruntownie wykształconej jak ty jest wyceniania niżej niż ta sama pracogodzina pospolitego rozdawacza ulotek, mimo to przenigdy nie podejmuj pracy poniżej swoich wysokich możliwości. Co ważne, nigdy nie upodlij się telemarketingiem.

6. Pewną alternatywą może być wyjazd do Wielkiej Brytanii, czy innego kraju EU. Z wiadomych względów możesz napotkać problemy z komunikacją w języku obcym, najlepiej więc wybrać kraj, w którym bez wątpienia porozumiesz się po polsku, celnym strzałem będzie Zjednoczone Królestwo. Wmawiasz więc sobie, że najważniejsze są podróże i kiedy sam już w to wierzysz lecisz najtańszymi liniami do fabryki w hrabstwie Sussex, podejmować nowe wyzwania. Kiedy znudzą ci się wojaże, bądź inaczej, gdy skóra rąk zrogowacieje w stopniu nieodwracalnym (w przybliżeniu po 1- 2 latach) wracasz zarobiony do ojczyzny, na łono rodziny. Należy tutaj wspomnieć o dwóch prawidłowościach: waluta obca schodzi szybciej niż ojczysta i  ten co "właśnie wrócił z Anglii" bez względu na okoliczności pokrywa wydatki znajomych.. W obliczu powyższych praw i ich konsekwencji zaczynasz szukać pracy. Tym razem nie chcą cię nawet w telemarketingu.

Voilà, gotowe!!