niedziela, 23 września 2012

Przelotne znajomości

Miałam około 9 lat, wołałam swojego psa. Chwilę potem dowiedziałam się, że dowlókł się na koniec posesji. Tam z resztą zamierzał umrzeć. Towarzyszyła mi szkolna koleżanka, gruba dziewczynka w niebieskim swetrze ze smerfem, płakała. Płakałam i ja. Przejechał go sąsiad. Kogoś musiałam za tą tragedię obwinić, uznałam więc że zrobił to specjalnie i z premedytacją. Prawdą było, że tym razem Ciapek niezbyt ostrożnie ścigał przejeżdżający samochód. Urządziłam mu piękny pogrzeb, w małą mogiłkę pod jabłonką wbiłam własnoręcznie skonstruowany krzyż. Nie jakieś tam naprędce połączone patyki, to był profesjonalny krzyż pogrzebowy. Krzyż ten był z resztą kością niezgody między mną a moją babką. Przerażała ją myśl, że dowiedzą się koleżanki z kółka różańcowego, a może nawet, że drogą pantoflową dojdzie to do samego Boga. Jej Bóg mógł być urzędnikiem. Nie wiem jak to się ostatecznie skończyło, babka przeszła  na druga stronę lustra w dziewięćdziesiątym dziewiątym, nie pozostawiając za sobą zbyt wielu dobrych wspomnień.

Potem lub przedtem, mieliśmy kota. Przywlokłam go skądś tam, nie pamiętam. Łatek był prawdziwym sukinkotem, złem wcielonym w czystej postaci. Teraz myślę, że po prostu nie potrzebował przyjaciół i nie chciał się na moich zasadach przyjaźnić. Nie miałam prawa tego wiedzieć, to była moja pierwsza próba nawiązania poważnej relacji z kotem. Prowadził ze mną psychologiczną wojnę. Niechętnie się przytulał, był miły tylko kiedy coś dla siebie usiłował uzyskać. Długo walczyłam o jego miłość. Próbowałam go rozpracować, do szkoły chodziłam podrapana. Kiedyś tam wbił mi pazura w szyję, innym razem pomylił nogę mojego brata z drzewem i jak na pniu zawiesił się na niej pazurami. Prawdopodobnie w ramach dziecięcej zemsty zepchnęłam go z balkonu na pierwszym piętrze. Niespodzianki nie było, wylądował na czterech łapach. Widziałam go ostatni raz w tylnej szybie samochodu, odjeżdżał do jakichś dalekich krewnych. Ojciec nie wybaczył mu moczu który beztrosko oddał w jego buty. Myślę, że wtedy za tą tylną szybą Łatek mimo wszystko żałował.

poniedziałek, 17 września 2012

Spotkania na krańcach świata

Sala szpitalna, na ośmiu łóżkach zalega osiem ciał. Z okna widok na trzy kominy elektrociepłowni i podobno najpiękniejszy klon jaki w życiu można zobaczyć, zagraniczny. Wszystko to kiedyś było żydowskie. Gdyby Żydzi przeczuwali kto ich kiedyś zastąpi pewnie posadzili być coś mniej efektownego.
-Jak to jesienią, proszę ciebie zakwitnie, nie ma takiego co się z balkonu nie wychyli i nie zachwyci.
Wciągają więc pasiaste spodnie piżam w skarpety, marzną i wypuszczając dym myślą tylko o tym, jakie to piękne i niespotykane drzewo. Zaciągając się nikotyną lepiej patrzeć na klon, nawet od biedy żydowski niż na komunistyczny kompleks elektrociepłowni. Na tej samej zasadzie łatwiej spojrzeć w najnędzniejsze płótno niż w lustro.

Kobitki, jak same lubią się nazywać szurają kapciami trzy razy dziennie. Nie każda zaszura na zupę mleczną, robią to tylko początkujące naiwniaczki, każda natomiast zrobi to w imię drugorzędnej nawet polędwicy. Do drzwi sali na okoliczność trzech posiłków, w nieludzkich porach przybywa garkuchnia. Zza drzwi ujawniają się opasłe dłonie jakiegoś kobieciska. Właścicielka dłoni podaje talerze, w trakcie czego druga postać, zaopatrzona z kolei tylko w głos i możliwość wydawania dźwięków, powoduje równo osiem stuknięć i osiem chluśnięć, w przypadku pierwszego dania oraz odpowiednio osiem stuknięć oraz około 24 chluśnięcia przy daniu drugim.
-Laluchna wstawaj, drugie jest!
Każda kobitka po takim komunikacie zrywa się na nogi, natychmiastowo przerywając drzemkę, nierzadko kosztem wyczynu niemal akrobatycznego.

Niezwykle liczna i nie mniej dziarska jest grupa pacjentów, którzy szpital mają za darmowego dostawcę rozrywki i rekreacji.
-Andrzejku, no pochorowałam się wiesz. Absolutnie nie musisz wpadać. Tak masz daleko. Nie o drugiej nie, na drugą mam Halinę.
Tereski, Stefcie i Wandy gawędzą w najlepsze nawet do kilkunastu godzin dziennie w trakcie kiedy nieszczęsny unieruchomiony bólem olbrzym, układa oszczędny schemat działania na czas bezpośrednio następujący po rekonwalescencji. Plany wiąże z gastronomią i wielokrotnym zabójstwem.
Tematyka pogawędek jest przebogata. Zasady są dwie, kobitki nie słuchają się nawzajem i dwa nie istnieją żadne ograniczenia odnośnie treści. Słowo wstyd jest co najmniej niewskazane i budzi podejrzenia niewydarzenia. Tereska miała ciężki poród,  było to za Edka Gierka. Lekarz poczyniwszy błąd spowodował jeszcze wtedy pani Teresie pewną niedogodność,  która towarzyszy jej do dziś.
-No i ja drogie panie leżę już po porodzie, prawda. Nagle pielęgniarka z pretensją do mnie, a co pani tutaj? Myślała chyba że rodzę drugie dziecko, a  mnie drogie panie wyszła kiszka stolcowa, na tyle i tyle. Do tej pory po wypróżnianiu muszę sobie wkładać z powrotem hemoroidy, wypadają i już. Nic człowiek nie poradzi.
-Oho, chyba się zaziębiłam. Kwituje anomalie Wandzia i zarządza składkę na telewizor. Kupują 18 godzin, bo się opłaca. Zostawiają na reklamach i kontynuują swoje dotychczasowe gry i zabawy. Z marazmu wyrywa je sprzedawca rajstop. Cieliste podkolanówki biorą w ciemno. Dwa tygodnie darmowego sanatorium potrafią weryfikować budżet.

Co dzień pojawiają się Nowi, budząc niekwestionowaną zazdrość długoterminowców. Te ich puszyste fryzury, świeże piżamy i wesołe jeszcze szlafroczki, nienasiąknięte warunkami oddziałowymi. Pachną wolnością. Frywolni i nieświadomi, ostatni stolec oddali w pozycji siedzącej, co wypisane mają wyraźnie na twarzach. To wszystko budzi terminową nienawiść. Problem znika zazwyczaj już w dniu następnym, wtedy tez odbywa się odpowiednie przegrupowanie.

Bywają i odwiedziny, czas kiedy dzieci, wnuki i misiaki pochylają się nad łóżkami chorych. Jest to pewnego rodzaju konkurs. Osoba z najwyższą dzienną średnią odwiedzających może bezkarnie pysznić się swoją rangą przed wszystkimi, którzy nie dostali się na podium, a głównie przed innymi równie samotnymi jak ona sama. Gdy wynik nie jest oczywisty, o wygraną walczy się wszystkimi możliwymi sposobami.
-Kto to był? Też nie wychowana ta pani teściowa, przepraszam bardzo, ale dzień dobry nawet nie usłyszałam, co to to nie. Niech się pani z miejsca nie czuje urażona, ja tak tylko.
Bywają też gesty i zachowania spoza kanonu powszechnych norm. Marylka mając przepuklinę żołądka tak się obżarła, że poza szeregiem konsekwencji medycznych pojawiła się dla niej ta najważniejsza. Boleścią tą pozostała z dnia poprzedniego kaszanka. Spoczywała dzień cały na parapecie. W decydującym momencie, przy odwiedzinach córki Maryla posapując, stopniowo podciągała roletę by wreszcie swój największy skarb wystawić na widok publiczny. Spojrzawszy na córkę wzrokiem multimiliardera, z czułością i dumą powiedziała:
-Małgosiu, popatrz co dla ciebie mam.
Święcąc oczami, kilka sekund po okazaniu i przekazaniu oblizując się dodała:
-..z cebulką mówisz?

czwartek, 6 września 2012

Kto się boi pana Edka?

Pan Edek jest sklepikarzem. Spożywczy sklep pana Edka znajduje się przy głównej, osiedlowej drodze i jest jedynym takim miejscem w okolicy. Kiedy chcę się gdziekolwiek z zajmowanej posesji wydostać, muszę obok tego sklepu przejść. I tutaj pojawia się problem. Mając z przybytkiem pana Edka kontakt jedynie wzrokowy popadam w strach, strach przed jego osobą. Boję się że akurat stoi w drzwiach, wnosi skrzynki, że nawet tylko na "dzień dobry" będę musiała twarz wykrzywić, minimalny z nim kontakt nawiązać. Już widząc niewyraźny zarys sklepu wyobrażam sobie w głowie najgorsze. Pan Edek wsiada do samochodu marki polonez kombi, zakręcając wąsem proponuje mi podwózkę na przystanek albo i dalej.

Zachowuję oczywiście środki ostrożności. Widząc kogokolwiek w pobliżu sklepu, wyciągam telefon komórkowy by symulować rozmowę najwyższej rangi. Załatwiam ważne sprawy, z ważną miną wypowiadając słowa tak oraz noo. Ta ubogość formy mojej ratunkowej konwersacji to nie jest nawet kwestia tego, że nic innego nie przychodzi mi do głowy. To kwestia minimalnej uczciwości, którą we własnych oczach chcę zachować.

Zdarzają się sytuacje kiedy to On po prostu mnie zaskoczy, przechytrzy albo zwyczajnie jest szybszy i cwańszy i wychyla się zza sklepu dopiero w  momencie kiedy nie mogę już zrobić nic. Czuje się wtedy jak kowboj, który stoczył i przegrał pojedynek i w dobrym tonie byłoby gdyby czołgając się jedynie za pomocą przedramion wciągnął swoje przyszłe zwłoki w pobliskie krzaki..

Kim jest właściwie pan Edek i dlaczego jest potworem. Oprócz sklepu pan Edek prowadzi lokalne centrum tranzytu informacji. Wie wszystko, wie to dobrze i wie to o wszystkich. Wyłudza dane w sposób profesjonalny i perfidny. Od nieświadomych niczego klientów miedzy "4 bułki będą" a "pasztet jeszcze" pobiera esencję poufnych wiadomości, które potem odsprzedaje jako dodatki do sklepowych artykułów. I tak dwie laski krakowskiej nabyć można z nowiną o poczęciu nowego płodu pod dachem Mieciów a nieświeży tatar z wielkością raty za nowe bmw tego "nowego". Nie mówisz więc jeszcze Nowemu dzień dobry i długo mówić nie będziesz, ale znasz już wielkość jego miesięcznego zadłużenia. Wszystko to naturalnie okraszone żartem najwyższej czerstwości.

Cóż, dopóki nie dorobię się własnej, jeżdżącej zbroi pozostają mi zwięzłe, wypowiadane zza firanki komunikaty.

"Spóźnię się.
Nie wiem ile.
Na razie nie mogę wyjść."