czwartek, 6 września 2012

Kto się boi pana Edka?

Pan Edek jest sklepikarzem. Spożywczy sklep pana Edka znajduje się przy głównej, osiedlowej drodze i jest jedynym takim miejscem w okolicy. Kiedy chcę się gdziekolwiek z zajmowanej posesji wydostać, muszę obok tego sklepu przejść. I tutaj pojawia się problem. Mając z przybytkiem pana Edka kontakt jedynie wzrokowy popadam w strach, strach przed jego osobą. Boję się że akurat stoi w drzwiach, wnosi skrzynki, że nawet tylko na "dzień dobry" będę musiała twarz wykrzywić, minimalny z nim kontakt nawiązać. Już widząc niewyraźny zarys sklepu wyobrażam sobie w głowie najgorsze. Pan Edek wsiada do samochodu marki polonez kombi, zakręcając wąsem proponuje mi podwózkę na przystanek albo i dalej.

Zachowuję oczywiście środki ostrożności. Widząc kogokolwiek w pobliżu sklepu, wyciągam telefon komórkowy by symulować rozmowę najwyższej rangi. Załatwiam ważne sprawy, z ważną miną wypowiadając słowa tak oraz noo. Ta ubogość formy mojej ratunkowej konwersacji to nie jest nawet kwestia tego, że nic innego nie przychodzi mi do głowy. To kwestia minimalnej uczciwości, którą we własnych oczach chcę zachować.

Zdarzają się sytuacje kiedy to On po prostu mnie zaskoczy, przechytrzy albo zwyczajnie jest szybszy i cwańszy i wychyla się zza sklepu dopiero w  momencie kiedy nie mogę już zrobić nic. Czuje się wtedy jak kowboj, który stoczył i przegrał pojedynek i w dobrym tonie byłoby gdyby czołgając się jedynie za pomocą przedramion wciągnął swoje przyszłe zwłoki w pobliskie krzaki..

Kim jest właściwie pan Edek i dlaczego jest potworem. Oprócz sklepu pan Edek prowadzi lokalne centrum tranzytu informacji. Wie wszystko, wie to dobrze i wie to o wszystkich. Wyłudza dane w sposób profesjonalny i perfidny. Od nieświadomych niczego klientów miedzy "4 bułki będą" a "pasztet jeszcze" pobiera esencję poufnych wiadomości, które potem odsprzedaje jako dodatki do sklepowych artykułów. I tak dwie laski krakowskiej nabyć można z nowiną o poczęciu nowego płodu pod dachem Mieciów a nieświeży tatar z wielkością raty za nowe bmw tego "nowego". Nie mówisz więc jeszcze Nowemu dzień dobry i długo mówić nie będziesz, ale znasz już wielkość jego miesięcznego zadłużenia. Wszystko to naturalnie okraszone żartem najwyższej czerstwości.

Cóż, dopóki nie dorobię się własnej, jeżdżącej zbroi pozostają mi zwięzłe, wypowiadane zza firanki komunikaty.

"Spóźnię się.
Nie wiem ile.
Na razie nie mogę wyjść."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz