Już tak mam, że nie potrafię się położyć spać. Znaczy to tyle, że jeśli
nie zalegnę w łóżku przed 24 i jeśli nie mam towarzystwa to wysoce
prawdopodobnym jest, że następne kilka godzin spędzę samotnie czekając
na świt. Czekając w silnym poczuciu, że pójście spać wiązałoby się z
jakąś niepowetowaną stratą, że lepiej oczu nie przymykać bo coś mnie
ominie. W pojedynkę patrzę w ekran monitora, czasem z taką pasją
wykonując nic nie znaczące czynności jakbym czuwała nad centralnym obwodem
zarządzającym reaktorem atomowym. Mam poczucie, że
strzegę czegoś bliżej nieokreślonego. Właściwie zawodem idealnie
określającym moją nocną postawę jest portier.
Całkiem niedawno o 6 rano było mi jeszcze
nie dość toteż ściągnęłam na komórkę "kółko i krzyżyk" i zabrałam
swą pracę do łóżka. Znam jednak gorsze przypadki i bardziej nadgorliwych
strażników. Jednym z nich jest Miłosz lat 27, całą noc strzeże tego
samego co ja popijając czeskie wysokie gatunkowo piwa. Od 6.30 do 7ej on
i jego wątroba mają krótką przerwę. Wtedy to rodzice szykują się do
pracy, a nasz bohater gasi wszelkie źródła światła i zastyga w pozycji
symulującej sen. Po wyjściu rodziców włącza wszystko od nowa i wychodzi
na ostatnią wartę i ostatnie piwo. Gdy idzie spać o 8ej czy 9ej z
pewnością gdzieś tam zastępuje go ktoś inny. Tym sposobem "coś" zawsze
jest bezpieczne.
Dzięki
swojemu etatowi dane mi było wiele zaobserwować. O piątej trzydzieści w
dni powszednie z bramy naprzeciwko wysuwa się szary polonez, w
polonezie Barbara G. kobieta lat około 60ciu. Wyjeżdża do pracy na bazarze,
gdzie ponoć
sprzedaje warzywa. Na głowie ma syna alkoholika i fioletowy kask. Włosy
siwe, o ekstremalnym skręcie macza pewnie w pioktaninie. Barbara G. co
rano powiela ten sam schemat. Wyjeżdża na ulicę, wysiada, zamyka bramę,
sypie
solą w posadzone przeze mnie kwiaty, wsiada i odjeżdża. Popołudniu
mówimy sobie dzień dobry. Pozwalam jej myśleć, że nie wiem kto dystrybuuje sól w moim
ogrodzie. Ostatecznie każdy ma swoją, taką a nie inną pracę do wykonania.