niedziela, 29 lipca 2012

Lato w mieście

Byłam w centrum. Z co drugiej bramy witali mnie wczasowicze. Spragnieni ochłody, mężczyźni w bawełnianych slipach i ich zniszczone kobiety. Turnus zaczął się razem z falą upałów. Ci Państwo na wakacje jeżdżą co roku w to samo miejsce, dwie bramy dalej. Świecą nieproporcjonalnie wielkimi brzuchami, zraszają się wodą z wiekowych kraników, popijając piwo z zółtych puszek. Dzieci ich na oko dziesięcioletnie, z pewnością na własnym już utrzymaniu, biegają po wąskich chodnikach organizując sobie zaspokojenie swych własnych głodów tytoniowych. Wyciągają umorusane dłonie i brunatne paznokcie po darmowe łakocie. Zaciągając się tytoniowym smrodem rozrysowują w głowie piramidki podwórkowej hierarchii. Gdzie wstawić Alana, czy Nataniela, czy Kewinowi jeszcze można ufać? Miauczą koty, harcują muchy, parują psie kupy. W oknach wraz z paprociami usychają sędziwi żywiciele familii. Z samochodu wysiada mężczyzna w garniturze, mesjasz udzielający pożyczek na dowód, nigdy w dowód. Po drugiej stronie ulicy, na zamkniętym osiedlu, krat trzymają się małe rączki Franciszka, Stasia i Antoniny. Buzie ich zastygły w wyrazie zaciekawienia i zazdrości.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Nigdy, nic

Nie ulega kwestii, że nawet największy pesymista ma w swojej głowie wizję swojego życia na wypadek wygranej dużej sumy pieniędzy. Ma ją nawet jeśli nigdy nie grał i nie zamierza grać w żadne gry losowe. Szczegółowo opracowana, czeka na te wszystkie absurdalne towarzyskie rozmowy. Bywałam świadkiem wzajemnych pretensji dwóch bliskich sobie osób, pretensji o sposób rozdysponowania ewentualnej wygranej tego drugiego. Na popularności nie traci również wykorzystywanie ewentualności wygranej w upewnianiu się o uczuciach drugiej osoby.

-Ale jak wygrasz to zabierzesz mamusię do Grandu w Sopocie, zabierzesz?
-Nie gram mamo.
-Ja nie pytam o to. Pytam czy jakbyś wygrał to byś zabrał.
-Zabrałbym.
-Na prawdę?
-Na prawdę mamo.

..ale do sedna, marzenia są jak wiadomo za darmochę, zwłaszcza te niezobowiązujące, natomiast ich realizacja wprost przeciwnie. Stąd pewnie rozkład ich popularności.

Żeby była jasność, nie gram ale jak wygram przeprowadzę się do Krakowa, pojadę do Brazylii, kupię se rower albo kilku przyjaciół.

piątek, 13 lipca 2012

Barykaduję się

Ostatnio boję się Boga trochę bardziej, co w ramach założeń religii prawdopodobnie czyni mnie katolikiem bliższym ideału. Znaczący wpływ miały na to dwa fakty.

Po pierwsze, w drzwiach mych niespodziewanie stanęła piosenka religijna, taka bardziej przerażająca od diabła. Pochodzi z autentycznego cyklu chrześcijańskich nagrań dla dzieci. Autorem jest duża Marcy, wykonawcą  zaś mała Marcy. Zarówno razem jak i z osobna brzmią i prezentują się potwornie.

Rzeczony utwór:
http://tcktck.wrzuta.pl/audio/92nT50jtweK/little_marcy_-_devil_devil_go_away

Rzeczone monstrum czyli dlaczego nigdy nie pojadę do Nashville:


Ps 1: Kiedy w Google "grafika" wpiszesz little marcy, przeglądarka proroczo proponuje frazę little mercy.
Ps 2: Mogę być stronnicza z samego chociażby faktu, że nie ufam brzuchomówcom i innym zawodom wymagającym stałego kontaktu z kukiełką.

Drugim objawieniem tygodnia było poznanie Pani Grażynki. Przedstawiam więc kobietę grom z jasnego nieba:

Katolicki głos w internecie raz
Katolicki głos w internecie dwa

W odniesieniu do sprawy pierwszej, gdybym przyśpiewkę tą napotkała będąc dzieckiem bałabym się Jezusa na równi z szatanem, bo w rezultacie ten pierwszy kojarzyłby mi się z Chuckim w wydaniu musicalowym. Myślę, że twórczość ta mogłaby z powodzeniem zastąpić słynną kołysankę w "Dziecku Rosemary".

Teraz sprawa druga, jakby do tego nie podejść poważniejsza.
Grażynka twierdzi, że jest nauczycielką. Jeżeli Grażynka nie jest aktorską kreacją to Grażynka właśnie teraz wychowuje i uczy czyjeś dzieci. Jakie by te dzieci nie były, szkoda mi ich bardziej niż konia ze zdjęcia powyżej. Prowokacja, prowokacją co nie zmienia faktu, że nie byłoby szczególnie ciężko uwierzyć w to, że ten cyrk to nie misterna parodia.

Słowa - to Jezus puka do twych drzwi, już od dawna brzmią dla mnie jak groźba. Kiedy przyjdzie, za nic nie otworzę, głupia nie jestem.

piątek, 6 lipca 2012

Uważaj gdzie jedziesz

Wielce doskwierają mi ostatnie upały, nawet ultra grube, gumowe rolety przepuszczają śmiercionośne promienie słoneczne. Budzę się przedwcześnie. Nie jestem w stanie wytrzymać przed komputerem więcej niż 10 godzin. Szukając schronienia w pobliskich krzakach zmuszona jestem wystawiać swe blade ciało na widok publiczny. Miewam podejrzenia, że pod wpływem temperatury wytapia się ze mnie tłuszcz, że ktoś mnie podsmaża żeby mnie zjeść.

Bywają takie bezwzględne sytuacje gdy dom opuścić muszę, niezaprzeczalnie należy do nich comiesięczna wizyta w urzędzie pracy. Normalnie przebywam te 8 kilometrów na pieszo, ale dziś w drodze powrotnej, w związku z temperaturą postawiłam na odrobinę luksusu. Decyzję podjęłam spontanicznie pod wpływem chwili, chwili w której ujrzałam grupę ludzi usiłujących jako jedna, niepodzielna bryła dostać się do wnętrza darmowego, sponsorowanego przez sieć hipermarketów autobusu. Podziałało i na mnie, pomyślałam że skoro tylu ich wsiada to na pewno warto się przejechać. Dolepiam się więc do hydry i pytam gdzie jedziemy, jedna z głów odpowiada, że nie wiadomo, druga że prosto, tak na prawdę mam wrażenie że każdemu jest obojętne gdzie. W dobie tak wysokich cen biletów każdy chce się przejechać gdziekolwiek. Ot tak, by trochę podnieść sobie standard życia.

Jesteśmy w środku, jedziemy. Siadam koło pana na oko lat trzydziestu z hakiem. Ma na sobie spodnie dresowe z odpinanymi nogawkami, bardziej z tych rehabilitacyjnych niż ostrzegających przed agresją właściciela oraz polówkę w paski z materiału nieprzepuszczającego powietrza. Tu uwagę moją na moment przyciąga, gwarancja jakości koszulki, dumnie stojący na piersi symbol, wariacja  na temat znaku towarowego jednego z wiodących producentów odzieży sportowej, a może wszystkich na raz, coś na kształt pumy na łyżwie. Na dole banał, skarpety i sandały trekkingowe za 12,50 z oferty promocyjnej właściciela pojazdu. Cieszę się, że jadę w dobrym kierunku, nonszalancko otrzepuję marynareczkę z wyprzedaży w Zarze. W miedzy czasie zaciągam się zakiszonym brudem, biedą i beznadzieją. I nagle zdaje sobie sprawę że Pan obok ma jakaś sekretną dziurkę w spodniach, że coś tam mu się w kroku trzęsie, że dłoni prawej ani widu ani słychu. Żem leniwa i że nie pierwsza to moja tego typu sytuacja, jadę dalej, rzucam mu tylko dwa zdające się mówić "opamiętaj się" spojrzenia. Szczęśliwie dojeżdżamy do centrali, on zdawać się mogło trochę bardziej szczęśliwy niż ja. Wysiadam pod hipermarketem by resztę drogi przebyć na pieszo i ku memu zdziwieniu odkrywam że pan nie wysiada, jedzie z powrotem skąd przyjechał.

Tak teraz myślę, że może oprócz uniformu, z rzeczonym centrum handlowym łączył go jeszcze etat. Może miałam sposobność poznać wybitnego specjalistę w dziedzinie czarnego PRu. Taki odstraszacz dla tych co jeżdżą a nie kupują.