piątek, 6 lipca 2012

Uważaj gdzie jedziesz

Wielce doskwierają mi ostatnie upały, nawet ultra grube, gumowe rolety przepuszczają śmiercionośne promienie słoneczne. Budzę się przedwcześnie. Nie jestem w stanie wytrzymać przed komputerem więcej niż 10 godzin. Szukając schronienia w pobliskich krzakach zmuszona jestem wystawiać swe blade ciało na widok publiczny. Miewam podejrzenia, że pod wpływem temperatury wytapia się ze mnie tłuszcz, że ktoś mnie podsmaża żeby mnie zjeść.

Bywają takie bezwzględne sytuacje gdy dom opuścić muszę, niezaprzeczalnie należy do nich comiesięczna wizyta w urzędzie pracy. Normalnie przebywam te 8 kilometrów na pieszo, ale dziś w drodze powrotnej, w związku z temperaturą postawiłam na odrobinę luksusu. Decyzję podjęłam spontanicznie pod wpływem chwili, chwili w której ujrzałam grupę ludzi usiłujących jako jedna, niepodzielna bryła dostać się do wnętrza darmowego, sponsorowanego przez sieć hipermarketów autobusu. Podziałało i na mnie, pomyślałam że skoro tylu ich wsiada to na pewno warto się przejechać. Dolepiam się więc do hydry i pytam gdzie jedziemy, jedna z głów odpowiada, że nie wiadomo, druga że prosto, tak na prawdę mam wrażenie że każdemu jest obojętne gdzie. W dobie tak wysokich cen biletów każdy chce się przejechać gdziekolwiek. Ot tak, by trochę podnieść sobie standard życia.

Jesteśmy w środku, jedziemy. Siadam koło pana na oko lat trzydziestu z hakiem. Ma na sobie spodnie dresowe z odpinanymi nogawkami, bardziej z tych rehabilitacyjnych niż ostrzegających przed agresją właściciela oraz polówkę w paski z materiału nieprzepuszczającego powietrza. Tu uwagę moją na moment przyciąga, gwarancja jakości koszulki, dumnie stojący na piersi symbol, wariacja  na temat znaku towarowego jednego z wiodących producentów odzieży sportowej, a może wszystkich na raz, coś na kształt pumy na łyżwie. Na dole banał, skarpety i sandały trekkingowe za 12,50 z oferty promocyjnej właściciela pojazdu. Cieszę się, że jadę w dobrym kierunku, nonszalancko otrzepuję marynareczkę z wyprzedaży w Zarze. W miedzy czasie zaciągam się zakiszonym brudem, biedą i beznadzieją. I nagle zdaje sobie sprawę że Pan obok ma jakaś sekretną dziurkę w spodniach, że coś tam mu się w kroku trzęsie, że dłoni prawej ani widu ani słychu. Żem leniwa i że nie pierwsza to moja tego typu sytuacja, jadę dalej, rzucam mu tylko dwa zdające się mówić "opamiętaj się" spojrzenia. Szczęśliwie dojeżdżamy do centrali, on zdawać się mogło trochę bardziej szczęśliwy niż ja. Wysiadam pod hipermarketem by resztę drogi przebyć na pieszo i ku memu zdziwieniu odkrywam że pan nie wysiada, jedzie z powrotem skąd przyjechał.

Tak teraz myślę, że może oprócz uniformu, z rzeczonym centrum handlowym łączył go jeszcze etat. Może miałam sposobność poznać wybitnego specjalistę w dziedzinie czarnego PRu. Taki odstraszacz dla tych co jeżdżą a nie kupują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz