piątek, 21 października 2016

Zespół naczyń połączonych



Manuel i Manuela pochodzą z rodzin, w których po krewnych dziedziczy się coś więcej niż rodowy przepis na sękacz.

Jak co weekend oddają się popularnej rodzinnej grze planszowej. Następuje rozdanie kart właściwych dla każdej z postaci i przetasowanie tych o charakterze losowym. Manuel otrzymuje pierwszeństwo ruchu. Z zadowoleniem wyciąga rękę do losowania pierwszej karty czynu. W dłoni zostaje mu ta z hasłem "Obraza członka rodziny". Reaguje natychmiast, słowa wylewają się z niego płynnie, jakby od dawna czekały gdzieś pomiędzy zębami nie pozwalając na swobodne przeżuwanie.

-twój brat to partacz, nic nie potrafi porządnie zrobić. Twój ojciec wcale nie lepszy, żarówki chłopina sam nie wymieni. Twoja matka to rozhisteryzowana alkoholiczka.

A po chwili, przesuwając swój pionek na kolejne pole, głębiej z jelit dodaje.

-a tych 100 zł od twojej ciotki nie doczekam się nigdy. Nawet już ich nie chcę. Taką to właśnie masz rodzinę.

Manueli drga powieka, blefuje jednak i puszcza zagranie mimo uszu. W dłoń bierze jedną ze swoich bazowych kart "Siedzisz cicho do następnej kolejki".

Manuel zaciera ręce, kontynuując natarcie wykorzystuje ozdobioną wizerunkiem własnego ojca kartę "Niskie poczucie własnej wartości".

-powiem to bez ogródek. Nie wiem po co lepisz te garnki. Nie wydaje ci się to totalną głupotą? Ktoś to w ogóle kupi? Czas mogłabyś spożytkować lepiej. Schudnąć, zadbać o siebie. Niedługo i tak będziesz stara, co uwierz mi widoczne jest już teraz, wybaw się chociaż od otyłości. Chodzi tu przecież o twoje zdrowie. Do tego jak my razem wyglądamy, no powiedz?

Kobieta i tym razem nie ryzykuje, sięga po kolejną ze swoich kart. Na środek stołu trafia "Szantaż emocjonalny".

-skoro garnki głupie, to może znicze? Czy bardziej się przydadzą? Kiedyś wrócisz z pracy i mnie nie zastaniesz. Ani tu ani nigdzie. Potem poznasz kogoś i  będziesz tą osobę należycie traktował. Wiedz, że chciałam byś był szczęśliwy.

W rezultacie pionek Manueli przesuwa się o jedno miejsce. Nową rundę zaczyna On. Kładzie przed sobą kolejny z serii z ojcem kartonik. Na karcie wąsaty Manuel senior na rybach plus hasło "Nieumiejętność okazywania uczuć".

-ta, i pamiętaj, ciąć wzdłuż nie w poprzek. I więcej o tym nie mówmy.

Manuela uśmiecha się szyderczo, tym razem chce losować. Z puli wyciąga "Król jest nagi".

-jestem tu głównie ze strachu.

Ten ruch przynosi Jej pięć pól na plus, a Jego wytrąca z dotychczasowej pewności siebie. Manuel z nadzieją patrzy na stosik kart. Wyciąga jedną ze spodu. Karta jest pusta. Drżącym głosem rzuca:

-czuję się gotowy na dziecko.

...

Mały Manuelito otrzyma od rodziców karty i zestaw do gry. Kiedy za dwadzieścia lat rozegra swój pierwszy turniej rodzice zgodnie uznają, że nigdy go nie zrozumieją.


Photo credit: Internet Archive Book Images via Foter.com / No known copyright restrictions

piątek, 25 stycznia 2013

Jak wypychać zwłoki

Do środy nie liczę w ogóle. Dzięki temu w czwartki mogę powiedzieć sobie prosto w twarz- jeszcze tylko dwa dni, szybko zleciało. Tak na prawdę nie ma się z czego cieszyć. Jeśli nie ma się z czego cieszyć od poniedziałku do piątku, to w soboty i niedziele tym bardziej. Kłamstwa typu "niedługo piątek" są tak samo trafne jak "niedługo emerytura". Dwa dni, z których w pewnych okolicznościach z automatu robi się jeden. Pierwszy z nich zajmuje kac po z góry skazanych na klęskę poszukiwaniach szczęścia z dnia poprzedniego. Drugi naznaczony jest widmem dnia nadchodzącego. Razem składają się na idealne dopełnienie tortur z dni powszednich. To w ramach wstępu do rozwikłania zagadki, dlaczego w piątki nie cieszę się, tak samo z resztą jak w dni pozostałe.
W piątek rano, siedząc w autobusie, modląc się już tylko o to żeby ktoś się dosiadł i ogrzał mi chociaż ramię, dojrzałam stojącego na światłach tira. Metr za szybą - szyba, a za nią ulana nieszczęśliwa twarz. Twarz w neonowe poświacie patrzyła mi prosto w oczy. Z podświetlanej tabliczki dowiedziałam się, że przygląda mi się "Pucek". Chyba spał z otwartymi oczyma, nawet jeśli nie - nie mam wątpliwości, że podjechał do mnie na widzenie wypchany trocinami trup w akwarium. Też jestem właścicielką zwłok i one również żyją swoim własnym życiem. Może tabliczka z imieniem zawieszona na szyi in memoriam jest pomysłem trafionym, Pucek był to jak widać przewidział.  
Na koniec, mała scenka, która niestety nie zmarła w fazie planowania. Na początku tygodnia do matki naszej przyszedł nowy transport pracowników. Miałam okazję spędzić z tymi ludźmi kilka dni. Większość się głupawo uśmiechała, wyrażała entuzjazm i ogólne zadowolenie. Na ich tle wyróżniała się jedna dziewczyna, na twarzy miała coś czego nazwać nie można było zwykłym niezadowoleniem, to była grobowa mina. Nie chciało jej się niczego udawać, bawić w gierki, piszczeć i podskakiwać jak całej reszcie. Siedziała na wpół znudzona, na wpół przerażona w kącie. Tutaj przychodzi czas na wprowadzenie mojej roli. Podchodzę posuwistym krokiem, uśmiecham się połową ust, łapię kontakt wzrokowy, po czym półszeptem, patrząc w próżnię, z mina eksperta wypowiadam w jej kierunku słowa: "uśmiechaj się,... bo Cie zwolnią".

piątek, 18 stycznia 2013

Szare szeregi

 Co poniektórzy emeryci jeżdżą środkami komunikacji miejskiej tylko po to by nabijać statystyki okazywanego w tramwajach i autobusach chamstwa. Spotykają się codziennie rano w tajnej jednostce operacyjnej gdzieś w centrum miasta, gdzie rysują sobie brwi i resztę rysów twarzy, nacierają się naftaliną, a także rozdzielają między siebie linie oraz ciężkie siaty ze żwirem i kamieniami. Każdy z wolontariuszy dopełnia starań by jazdę zacząć punktualnie o siódmej pięć. Targetem są bowiem godziny szczytu. Jaki sens miałaby jazda pustym autobusem o godzinie dajmy na to dziesiątej?
Spotkałam jedną z nich w autobusie. Była raczej z tych wyższych rangą. Akcje przeprowadziła szybko, płynnie i z zaskoczenia, nie zwichrowawszy nawet szalika z lisa u swej szyi. Na oko dwunastoletni dzieciak trzymając się kasownika naruszył najwidoczniej jej przestrzeń powietrzną. W odpowiedzi usłyszał polecenie wsadzenia sobie ruchliwych rąk w dupę. Drugi z chłopców skomentował więc sprawę wielkim uśmiechem i pytaniem "how do you do?". Na co baba, usłyszawszy prawdopodobnie "ty chuju" odpowiedziała - "zamknij tą mordę niewychowany szczylu". Chłopcy próbowali jeszcze tłumaczyć, że nic złego nie zrobili, wtedy baba zaczęła sapać, a w jej oczach pojawiła się mgła i gotowość bojowa. Wstała i popchnęła mniejszego z nich. Kiedy poszkodowani wysiedli i baba siedziała znowu pozorując damę, spojrzałam na nią litościwym wzrokiem, dostrzegła to natychmiastowo i zrobiła taką minę, że miałam podstawy podejrzewać, że zostanę kolejną ofiarą napadu. Wnet pojęłam zasady gry i zaczęłam bawić się komórką. W głowie brzmiał mi już ratunkowy monolog- "ja nie chcę kłopotów, ja nic nie widziałam, na prawdę!".

środa, 9 stycznia 2013

Ona nie tańczy dla mnie

Pisząc to wiem, że znowu oszukuje Marlenkę (nazwijmy mnie Marlenką bo to pierwsze i zarazem najgorsze imię jakie przyszło mi do głowy, potem jak powszechnie wiadomo jest już tylko Patrycja). A więc jak co dzień rano obiecałam Marlence, ze jeśli ten jeden raz jeszcze otworzy oczy i wyjdzie z łóżka by udać się do pracy zarobkowej - odeśpi to sobie zaraz po powrocie. Mówię do niej "Wstawaj Marlenka, na prawdę warto, sama zobaczysz, przecież Cię nie oszukuję". Swoją drogą jaka może być Marlenka? Marlenka mogłaby a nawet powinna być babeczką około trzydziestki, lubiącą gdy dziewczyny z pracy zwracają się do niej pieszczotliwie. Marlenka lubi ponadto- tego jestem pewna - zjeść sobie czasami pączusia czy inne ciacho, ma Swojego Marcina czy Sławka, jest oczywiście gotowa na przyjście Maleństwa - ma juz smarfona z aplikacją społecznościową, brakuje jej tylko Płoda. W telefonie Marlenki jest i dzwonek połączeń przychodzących. Tutaj możliwe są tylko dwie linie melodyczne. Pierwsza to "Ona tańczy dla mnie". Drugą jest oczywiście "Gangnam style". Do siebie już nie wrócę, zostawię tez Marlenkę. Chciałabym bowiem skupić się na fenomenie popularności tego dziadostwa. Nie widzę w tym nic interesującego. Wiem, śmiejemy się świadomie, wiemy że to chłam, ale jakiż zabawny! Otóż nie, nic tego nie usprawiedliwia, to nie jest ciekawe, to nie jest dobre, i w końcu to nie jest śmieszne, w ogóle. Widzę tylko jedno wytłumaczenie - wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób czują się usprawiedliwieni katując te utwory są zwyczajnymi wielbicielami disco polo i najzwyczajniej wstydzą się swoich prymitywnych preferencji, które swobodnie wylać mogą jedynie na na fali napływającej tłuszczy. Czasami to co najpełniej określa człowieka to poczucie humoru. Bywa, że drwiny z czegoś są równie żałosne co obiekt kpin. Apeluję, nie ukrywajcie się. Unikniemy w ten sposób przykrych obopólnych rozczarowań. Jeżeli ona tańczy dla Ciebie to ja wolę stać pod ścianą.

niedziela, 6 stycznia 2013

Kiszona kapusta się kończy

Zajęta byłam w ostatnim czasie rozmyślaniem nad tym na co wydać wypłatę, czemu zapłacono mi za miesiąc tyle co za tydzień, a również jak skutecznie i bezboleśnie rzucić takie nałogi jak picie, jedzenie czy życie. Nie doszłam do niczego sensownego, uznałam więc, że myślenie w mojej sytuacji jest daleko niewłaściwe i prawdopodobnie w konsekwencji tego odkrycia, pierwszy raz od dawien dawna nie obchodzi mnie to co obchodziło mnie od zawsze. Nie ma to wiele wspólnego z buntem, bliżej temu do wegetacji. Budzę się rano, wychodzę do pracy, pracuję, jem, oddycham, robię kupę, śpię, bo tak trzeba, bo tak to powinno wyglądać. Czerpię siły na poruszanie członkami z jazdy autobusem, czerstwego chleba i pasztetu. Już tylko satysfakcji z wpasowania się w foremkę o kształcie trumny spodziewam się na dniach. Zautomatyzowałam sobie procesy życiowe. Mam spokój. Nie budzi już we mnie emocji obsrany żul leżący sztywno na chodniku, ale wciąż dzierżący w dłoni, ponad poziomem ziemi skarb swój największy- woreczek z kiszoną kapustą. Rzuć pan ten worek w pizdu. Będzie lżej.

wtorek, 11 grudnia 2012

Mój prywatny koniec świata

Było ich kilka, na ten rok przypadł kolejny. Wszak rozsądnie byłoby gdyby był tym ostatnim, nie składam jednak żadnych deklaracji. Nie obiecuje sobie i innym, że się zmienię, a jeśli to robię - zręcznie kłamię. Mam słabość do tego uroczego bobasa w brudnych śpiochach. Ciężko go od tak, po tylu wspólnie spędzonych latach, posłać na szubienicę. Czemu on winien?

Pamiętam, że zanim odebrałam ten telefon pomyślałam żeby tego nie robić, potem żeby udawać, że tego telefonu wcale nie było. Zanim się zorientowałam prowadziłam już jednak rozmowę w trybie półautomatycznym. Słuchałam o tym, że tak świetnie im nakłamałam o sobie, że oni w odwecie postanowili mnie okłamać i stworzyć pozory niebywałej szansy jaka na drodze mej stanęła tu i teraz, na wieki wieków i amen. Tak właśnie będzie wyglądał koniec, przedwczesny kres mojego dzieciństwa.

Najbardziej przeraża mnie praca w grupie, tacy jak ja najchętniej, jeśli w ogóle, pracują w szczelnie obudowanym boksie, w samotności. Nawet trumna stojąca w kącie byłaby o niebo lepsza od pracy z ludźmi w otwartej przestrzeni. Mdli mnie na widok rzędów ludzi, zastępów ludzi, całej masy ludzi, wszędzie, po horyzont. I oni co gorsza będą mówili, będą mówili o sobie i o pracy, bo większość nie zna ani umiaru ani innego tematu. A gdy przyjdzie czas przerwy oni wciąż będą dyskutować o pracy, o pracownikach, o przełożonych. I będę musiała udawać, że ich słucham, i będę musiała ich słuchać i patrzeć na nich, śmiać się i kiwać głową. A w wc będę im życzyć półszeptem dematerializacji czy chociaż teleportacji i żeby im usta zarosły, by zastąpiły ich komputery wyższej niż oni generacji. I rozchoruję się od tego wszystkiego biedna, dostanę zimnych potów i drgawek. I przyjedzie mama i zabierze mnie stamtąd na sygnale, nie będę już musiała pracować w tym okropnym miejscu. I tym razem uratuję Cię Adasiu!