poniedziałek, 12 listopada 2012

To z nerwów tyję

Jako gruba bezrobotna, w piątkowy wieczór liczyć mogę co najwyżej na rozmowy z Jezusem. Jak na razie Jezus udaje, że nie ma go w domu. Ja mam czas, poczekam. Pewnie chwilowo nie chce mnie znać, za te wszystkie umowy i deklaracje bez pokrycia. Zawsze się nabierał. Ale to, że Jezus jest naiwny to żadna nowość. Ciekawe czy ojciec jest nim równie rozczarowany jak mój mną, kiedy po raz kolejny nie przyjmują mnie do pracy. Dni, w których odbywam rozmowy kwalifikacyjne są jak mini święta. W powietrzu panuje atmosfera podniecenia i nerwowych żartów. Wszyscy czują się odpowiedzialni za to bym wstała, zjadła, ubrała się porządnie, ukryła objawy depresji i zdążyła na czas. Powroty z tych rozmów też są do siebie podobne. Wracam, w trochę już za bardzo opiętym stroju. Z zasady w marynarce na ten dzień nie wykonuję gwałtownych ruchów na odcinku barków. Wtedy nie wykonuję ich tym bardziej, ale już nie z obawy, że pęknie na plecach. Wciągam gile, stawiam mało sprężyste kroki, koleguję się z psami, morduje ludzi. Wszystko by trochę oddalić moment powrotu do domu. Cicho otwieram drzwi, spuszczam wzrok i tak posępnie sunę do swojego pokoju. Nikt nic nie mówi. Tyle wystarczy. Tymczasem gdzieś na górze, ktoś krzyczy "ojcze, idę o zakład, że tym razem mnie nie ukrzyżują".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz